środa, 22 marca 2017

..wiosna..





Wiosna- ile tekstów, słów i poematów napisano na jej temat? 
Kto by to zliczył? 
Większość z nas lubi tę porę roku - bo wreszcie cieplej, bo zielono, bo kwiaty kwitną i oczywiście...pora na miłość!
Dlaczego wiosna kojarzy się z miłością? bo wiosną wszystko budzi się do życia i nasze uczucia jakoś chętniej "kiełkują" wiosną...
Przynajmniej tak się uważa, bo jak wiadomo miłość nie zna ani pory roku ani godziny ani wieku... zjawia się nagle, przewraca nasze życie "do góry nogami" i albo zgadzamy się na to "szaleństwo"...
albo to nie jest miłość!...
A wiosna? 
Wiosną jest ta cudna zieleń, taka jakiej już później żadna pora roku nie może mieć... tylko wiosna przynosi ten specyficzny odcień pierwszej zieleni, taki specjalny, delikatny i żywy - ze chce się go tulić do ust...
Kocham tę pierwsza zieleń i wiosnę, która zawsze niesie z sobą nadzieje, ze jeszcze wszystko może się odmienić na lepsze!
Wiosna w tym roku ma dla mnie szczególne znaczenie... bardzo potrzebuje tej wiosennej nadziei na poprawę wszystkiego tego, co się wokoło mnie dzieje! Wiec czekam na tą oszałamiającą zieleń, która jest dla mnie symbolem nadziei..




foto-net


 Szła  aleją
 budząc  kwiaty,
 ptaki  i  kolory.
 Wyjątkowo  ciepła
 jak  na  pierwszy  raz,
 pokochała  nową  zieleń,
 ptaków  śpiew  zalotny.
 Oznaczyła  już  kolory,
 gdy  zakwitnie  sad.
 Obudziła  nasze  serca
 z  zimowego  snu
 nucąc  romantycznie
 " jestem  z  Tobą  tu ".
 Roześmiana  i  radosna
 k o l o r o w a  -
 jak  to  w i o s n a.

poniedziałek, 20 marca 2017

Spełniając marzenia..








Istnieją dwa powody, które nie pozwalają ludziom spełnić swoich marzeń. Najczęściej po prostu uważają je za nierealne. A czasem na skutek nagłej zmiany losu pojmują, że spełnienie marzeń staje się możliwe w chwili, gdy się tego najmniej spodziewają. Wtedy jednak budzi się w nich strach przed wejściem na ścieżkę, która prowadzi w nieznane, strach przed życiem rzucającym nowe wyzwania, strach przed utratą na zawsze tego, do czego przywykli.

Paulo Coelho




Powszechnie wiadomo, ze marzenia się same nie spelniaja - 
marzenia należy spełniać!...to znaczy zrobić wszystko, by realizacja marzeń była możliwa!
Wielkim marzeniem mojego mężczyzny był camper i wycieczka dookoła Europy.. opowiadał o tych projektach wystarczająco duzo by mnie "zarazić" tym pomysłem! ... Spodobało mi się, ze pojedziemy w miejsca, które razem chcemy zobaczyć, w naszym rytmie podróżowania, bez ograniczeń czasowych zwiedzania ciekawych zakątków Europy i niekoniecznie musza to być te najsłynniejsze miejsca, zdeptane milionami turystów..
Realizacja znacznie przyspieszyła, gdy udało mi się wygrać całkiem niezłą sumkę pieniędzy.. jeszcze niezupełnie minął czas zimowy, gdy na naszej posesji pojawił się camper!..Nie błyszczał nowością, bo miał już kilka lat, ale miał wyposażenie na całkiem dobrym poziomie. Cos tam należało odnowić, coś doposażyć i tym ja się zajęłam, mężczyźnie zostawiając wszystkie sprawy techniczne, a przede wszystkim silnik, który wymagał dokładnego sprawdzenia...On był specjalista od wszelkiego rodzaju napraw, przeglądów i reanimacji urządzeń różnego rodzaju..
Czas nas nie poganiał, po kilku tygodniach camper nabrał nowego blasku, wyposażenie lśniło czystością a silnik pracował bez zarzutu!...Czekaliśmy na odpowiedni moment, by ruszyć w pierwsza trasę. Kilka krótkich wyjazdów było już poza nami, ale one nie dawały całej gamy spodziewanych doznań!...Wreszcie nadszedł ten dzień!

Auto z cichym warkotem połykało kolejne kilometry  ..wygodnie rozparta w fotelu spoglądałam spod przymkniętych powiek, na skupiona twarz mężczyzny siedzącego za kierownica ..skupienie, 
ale całkowity spokój i zadowolenie widoczne w oczach..
wyczul ze się przyglądam - spojrzał krotko na mnie i z uśmiechem zapytał:
- co jest? patrzysz na mnie tak uważnie..
- wiesz ze lubię patrzeć na Ciebie..
Tak, to było właśnie to - zawsze lubiłam przyglądać się, gdy coś robił, skupienie było tak widoczne w rysach jego twarzy ..tak jak uśmiech zawsze widoczny był w jego oczach..

Wczoraj trafiliśmy na zaczarowane miejsce, trudno było uwierzyć, ze są takie zakątki na  ziemi!..prawie dogoniliśmy wieczór, wokoło wszystko traciło kontury, które wieczór chował zazdrośnie do obfitych kieszeni swojej granatowej peleryny. Skręciliśmy z głównej trasy, jadąc chwile wąską droga pośród lasu. Nagle przed nami pojawiło się jezioro, ukryte w kaskadzie zieleni  i lodka przycumowana przy brzegu..  kanał i drobny mostek nad kanałem.. i to wszystko rozświetlone niesamowita mocą księżyca z nieziemska zielonkawo-żółtą poświata, która odbijając się w wodzie stworzyła  niebywała iluminacje! Piękno natury w zupełnie nierealnym świetle!..Patrzyliśmy bez slow na to zjawisko przed nami!..
- widziałeś kiedyś coś podobnego? - szepnęłam
- A Ty widziałaś? - odpowiedział - kręcąc głową 
- Nie!...jestem oczarowana  ..



foto-net


 
Zgodnie postanowiliśmy, że zanocujemy w tym miejscu, bo to było takie nierealne,wręcz bajkowe, ciekawiło nas jak będzie to wyglądało...o świcie!...
Przygotowanie kolacji i spania nie zajęło nam dużo czasu. Majac tego typu "oświetlenie? ...Ten typ auta przystosowanego do podroży, noclegów i wszystkiego innego był wystarczająco obszerny i wygodny...
Tym razem gabaryty auta nie pasowały do tej  niesamowitej scenerii...
Zasypiałam wtulona w Niego i  otulona w Jego duży, ciepły sweter, bo od bajkowego jeziorka ciągnęło chłodem. Nagle poczułam ze "coś" układa się na naszych nogach, kręcąc się i wiercąc i szukając miejsca na dobry sen? - nie będąc sama nie bałam się niczego, wiec podniosłam lekko głowę by zobaczyć co to?..
Na naszych nogach , przeciągając się lekko.. leżała bardzo zadowolona...przygoda!....
Uśmiechnęłam się..Nie będę jej przeganiać, niech śpi blisko nas..
Zasypiałam tak szybko, ze tylko resztka świadomości zarejestrowałam pochrapywanie mojego mężczyzny..
Rano obudził mnie, ciągnąc za nogę i mówiąc:
- Wstawaj śpiochu!...
Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek..o matko! dopiero 7 rano!..
- Czemu tak wcześnie? spieszy się nam gdzieś? - spytałam
- Chodź zobacz! w nocy chyba ktoś nas przeniósł w inne miejsce..- usłyszałam..
Wstałam wolno i wyszłam z campera...faktycznie! wszystko wyglądało zupełnie inaczej!
Tak ! oczywiście było i jeziorko i kanał i mały mostek nad kanałem i nawet lodka przy brzegu, ale wszystko otulone ciemno-zielona roślinnością i spowite w niebieskawej mgle!
Miałam jeszcze pod powiekami tamten obraz miejsca skąpany w tej niesamowitej zielonkawej jasności i gubiący kontury w wieczornej pelerynie...teraz było ...ponuro?
Otuliłam się szczelniej Jego swetrem..
- Jedziemy ? - spytałam - przestało mi się podobać to miejsce
- Jedziemy - odpowiedział...
Ruszyliśmy wąska droga przez las, który własnie budził się do życia po nocnej drzemce...
Ptaki już koncertowały, słonce prześwitywało miedzy drzewami...
przeciągnęłam się i  spojrzałam w bok, i  nagle zobaczyłam, że las z prawej strony rozświetla podobna poświata? tym razem słoneczna?..Mgła  niechętnie ustępowała miejsca tej jasności żółto-zielonkawej, a drzewa  i krzewy piękniały w jej blasku...

foto-net

- Zatrzymaj się proszę - zawołałam  - od jego strony nie było tego widać..  
- Co się stało? -  zapytał? - ale zwolnił i zatrzymał się
- Spójrz tam - pokazałam palcem w prawo.
Wysiedliśmy z auta..staliśmy w ciszy i patrzyliśmy chwile na rozświetlony las..On stal za mną obejmując mnie ramionami...czułam taka spokojna radość i nagle zrozumiałam, że ta poświata żółto-zielonkawa, która snuje się za nami to....Marzenia !..Nasze marzenia...
- Wiesz co to jest - spytałam?
- Wiem - odpowiedział...chyba wiem..
Wsiedliśmy do auta, zapięłam pasy i spojrzałam do tylu ...
na kanapie przy stoliku siedziały ...szeroko się uśmiechając - 
Marzenie  i Przygoda !....

Posłałam najpiękniejszy uśmiech mężczyźnie, a On odpowiedział mi tym samym...auto z cichym warkotem ponownie zaczęło połykać kolejne kilometry...
Byliśmy w drodze do pierwszej przygody.. realizując marzenia..


(fragment opowiadania)
Milena775

niedziela, 19 marca 2017

..przyjaciele..








W pewnym dalekim kraju żyło sobie dwóch przyjaciół. Byli najprawdziwszymi przyjaciółmi. Razem pracowali, razem odpoczywali i razem świętowali sukcesy. Razem podejmowali wszelkie decyzje, a gdy nie mogli się na coś zdecydować, to przykre konsekwencje braku decyzji dzielili na pół.
Nikt nigdy nie widział, by się kłócili lub którykolwiek z nich obraził się na drugiego. I, co najważniejsze – przyjaciele ani razu nie uzależnili swoich relacji od zdania innych osób. Słuchy na temat ich unikalnej przyjaźni dotarły do władcy kraju, w którym żyli. Trzeba wam wiedzieć, że ów władca był już sporo posunięty w latach, a jego wiara w prawdziwą przyjaźń dawno wygasła. Kazał on przyprowadzić obu nierozłącznych przyjaciół przed swe oblicze.
- To prawda, że jesteście prawdziwymi przyjaciółmi?
- Tak, panie, - odpowiedział jeden z nich.
- Możecie to udowodnić?
- Nie potrzebujemy niczego udowadniać…
- Wasze potrzeby mnie nie interesują. Chcę się przekonać, że mówicie prawdę, choć jestem przekonany, że albo kłamiecie, albo jesteście w błędzie. W każdym razie, miło będzie się przekonać czy istnieje prawdziwa przyjaźń.
Władca nakazał wtrącić przyjaciół do lochu – każdego do oddzielnej celi i dopilnować, by byli całkowicie pozbawieni kontaktu ze światem i ze sobą nawzajem. Żaden promyk światła nie miał prawa dotknąć ich twarzy. Strażnicy więzienni otrzymali precyzyjną instrukcję:
- Nie karmić, a wodę niech zlizują ze ścian. Skarżyć się na los będą mogli jedynie szczurom, które będą stanowić jedyne ich towarzystwo do końca ich dni… chyba, że… ten, który pierwszy poprosi o litość, otrzyma wolność, a jego przyjaciel umrze męczeńską śmiercią.
Okrutny eksperyment trwał miesiąc. Cały kraj mówił jedynie o tym. Ludzie plotkowali i snuli domysły, nerwowo zacierając spocone ręce w oczekiwaniu na finał. Jeszcze trochę i można będzie westchnąć z udawanym żalem lub uśmiechnąć się ironicznie – w zależności od tego czy zakończenie będzie tragiczne czy komiczne…
Żaden z przyjaciół nie poprosił o litość. Obaj zostali wyniesieni z lochu w stanie skrajnego wyczerpania. Wiele dni nadworni medycy doprowadzali ich do porządku. Gdy tylko przyjaciele doszli do siebie, ponownie stanęli przed obliczem władcy.
- Jesteście bohaterami! Jestem wam wdzięczny za udzieloną lekcję i chcę przeprosić za to, co musieliście znieść. Teraz jestem pewien, że prawdziwa przyjaźń istnieje.
- Nie możesz tego wiedzieć, panie, - powiedział jeden z przyjaciół, patrząc władcy prosto w oczy.
- Dlaczego? – zdziwił się władca. – Wielu jest świadków waszej siły charakteru i niebywałej woli. Faktycznie, żaden z was nie zdradził przyjaciela, choć wystarczyło jedno słowo, by przerwać męki.
- Mylisz się, - odpowiedzieli przyjaciele. – Każdy z nas był wierny jedynie swoim zasadom. Albowiem siebie nawzajem zdradzilibyśmy pierwszego dnia eksperymentu. Prawda jest taka, że tylko w imię własnych zasad, a nie dla przyjaciół, człowiek jest w stanie wytrzymać każdą próbę.
- Ach tak, - zdziwił się władca. – Tym niemniej uważacie się za przyjaciół. Na czym w takim razie polega, według was, prawdziwa przyjaźń?
- Na tym, że nasze zasady są takie same…

sobota, 18 marca 2017

.. dlaczego?..







Czy taka musi być
rzeczy kolej 
że wszystko
co piękne 
bardzo musi boleć 

często trudno jest
życie unieść
bardzo gryzie czasem
nie da się go obejść
kochając ból
dzielimy wiernie
razem łatwiej znieść
cierpienie ,
i róży
ciernie 

=======


Wacław Miechowski Vaszko






Art. Jean-Pierre Augier






piątek, 17 marca 2017

..przyjaźń prawdziwa..







Myśli rozbieganych  
nie można 
zatrzymać
są jak mrówki
którym krzywdę 
zrobiono
bezmyślnie
niszcząc ich spokój
Marzenia
odpłynęły już
obłokami białymi
którym wiatr
postawił foki*
by pożeglowały
w niezbadany
trudny rejs
Nadzieja
nadal czeka
dużej eksplozji 
wiosennych
słów ubranych
we wszystkie
możliwe odcienie
zieloności
Oddech odpuścił
bieg z przeszkodami
mistrzostwo
oddal walkowerem
ważniejsza
przyjaźń z sercem
wspólne zrozumienie
i przyjaźń prawdziwa..


Milena 775

*fok - główny żagiel na przednim maszcie żaglówki


foto-net

Na czym polega prawdziwa przyjaźń? na wzajemnym zrozumieniu, na wzajemnej akceptacji drugiej osoby, nawet jeśli nasze poglądy w konkretnej sprawie różnią się. Na dyskusjach o wszystkim, na wzajemnym zaufaniu i pewności, ze ta druga osoba nigdy tego zaufania nie zawiedzie. Na wzajemnym wspieraniu się w trudnych sytuacjach, na wzajemnej radości ze spraw małych i dużych... tak! prawdziwa przyjaźń nie jest prosta, dlatego jeśli już jest to warto o nią dbać...to zadanie dla obu stron. Taka przyjaźń przetrwa każdy "kryzys" i nie znika w jednej chwili... a jeśli znika, to nie była przyjaźń..

czwartek, 16 marca 2017

..zrozumienie..






Słowa ciężkie  
jak kula u nogi
słowa krzyk
niepotrzebny
wyciągnij rękę
do zgody
to waży niewiele
a ma wartość
wielkości gór 
w szczyty bogate
noc ukrywa
wszystko co boli
mnie i ciebie
pozwala wyciszyć
buzujące emocje
zabiera łodzią
w marzenia
by świt blady
przyniósł 
zrozumienie
życie jest jedną
krotką chwilą 
niewartą złości
przepraszam
jest darmowe
dla każdego
komu nieobce
przyjazne gesty


Milena 775




foto-net

środa, 15 marca 2017

..zielono mi...






Oczy zmęczone
śledzeniem zdań 
wypatrują końca
długiej opowieści
myśli pełne slow 
do poematów
o miłości i życiu
a serce spragnione
przytulenia
słowem gestem
drży niecierpliwie
już wiosna
kusi pierwszą
nieśmiałą zielenią 
i wszystko
swój cykl odnawia
nutki zza ściany
łaskoczą ucho -
"zielono mi i
spokojnie"
to dobre motto
na jutrzejszy
spacer marzeń
ozdobiony
promykami słońca
w poszukiwaniu
spokoju duszy

zielono mi
bo kocham wiosnę
zielono mi
bo coś odeszło
zielono mi..

kocham tą 
wiosenną zieleń

Milena 775


foto-net

poniedziałek, 13 marca 2017

.. jeszcze boli...







Swiat za zasłoną
granatu nocy
gdzieś na dachu
kot jękliwie płacze
budząc do lotu
nietoperze
uśpione jeszcze
pod wiszącym
kwietnikiem
trudno poruszać
rzęsami z łez
firanka na końcach
smutna wena
tuli się do duszy
obolałej nagłą
obojętnością
slow wrogich
w ustach kogoś
bliskiego 
do wczoraj
a teraz tylko
nocy czerń
rozdzierana
wspomnieniem
głosu muzy
nieobecność  
nie wypełni już
białych kart 
czarnych liter
opowieścią
ile trzeba mieć
odwagi
żeby zdradzić
przyjaciela
świat za zasłoną
granatu nocy
odpowiedzi 
w ciszy szuka..

Milena 775



foto-net

niedziela, 12 marca 2017

..po prostu dość ...








Nie mam już cierpliwości do pewnych rzeczy, nie dlatego, że stałam się arogancka, ale po prostu dlatego, że osiągnęłam taki punkt w moim życiu, gdzie nie chcę tracić więcej czasu na to, co mnie boli lub mnie nie zadowala. Nie mam cierpliwości do cynizmu, nadmiernego krytycyzmu i wymagań każdej natury.

Straciłam wolę do zadowalania tych, którzy mnie nie lubią, do kochania tych, którzy mnie nie ko
chają i uśmiechać się do tych, którzy nie chcą uśmiechnąć się do mnie. Już nie spędzę ani minuty na tych, którzy chcą mną manipulować. Postanowiłam już nie współistnieć z udawaniem, hipokryzją, nieuczciwością i bałwochwalstwem. Nie toleruję selektywnej erudycji, ani arogancji akademickiej.

Nie pasuję do plotkowania. Nienawidzę konfliktów i porównań. Wierzę, w świat przeciwieństw, które się przyciągają i unikam ludzi o sztywnych i nieelastycznych osobowościach. W przyjaźni nie lubię braku lojalności i zdrady. Nie rozumiem także tych, którzy nie wiedzą jak chwalić lub choćby dać słowo zachęty. Mam trudności z zaakceptowaniem tych, którzy nie lubią zwierząt. A na domiar wszystkiego nie mam cierpliwości do wszystkich, którzy nie zasługują na moją cierpliwość.“


José Micard Teixeir


foto-net



Świetny tekst.. zawiera kilka ważnych prawd, nad którymi właściwie nie zastanawiamy się w swoim codziennym życiu, aż przychodzi taki dzień, ze zaczynamy rozumieć co jest w życiu..ważne..

sobota, 11 marca 2017

Prawda..





W obojętnym
tłumie ludzi
szukam 
bratniej duszy
w morzu uczuć
łowię ciepło
sentymentów 
każda chwila
pragnień czeka 
na wzajemność
dobry moment
wzruszeń serca
szuka tylko
potwierdzenia
zakochanie
bywa wstępem
do miłości
a namiętność
progiem pożądania
cierpliwość i
delikatność
ukojeniem duszy
w świecie marzeń
serce zawsze 
w dłoniach dobra
nieobecność siostrą
jest tęsknoty
puste słowa
odbierają nam
nadzieje
uderzenie 
słowem złym 
boli bardziej
niż kamieniem
Obojętność
to skazanie 
uczuć na banicje
w zimny niebyt
zapomnienia..

Milena 775




foto-net

Czasem jedno słowo sprawia, ze świat wokoło traci barwy i to co budowaliśmy przez kilka lat zaczyna pękać i chwiać się...bo słowa maja moc... te złe powodują ból serca, te zimne i obojętne robią spustoszenie
w duszy... 

piątek, 10 marca 2017

Tamten dzień..









Tamten dzień ...Jak to się zaczęło? 
wiadomo od kupienia campera ..Zanim do tego doszło, było wiele rozmów i oglądanie fotek, zachwycanie się wyposażeniem (to głownie ja)...dyskutowanie o tym, co On chciałby zrobić w camperze, który miał być "do naprawy", że potrafi to zrobić, że chciałby to zrobić...
A później jednego dnia  okazało się, że moja wygrana w Lotto przekroczyła magiczny próg! Pamiętam, że trzy razy sprawdzałam numery i nie mogłam uwierzyć! Nagle zaświeciło słonko w całkiem pochmurny dzień!..Zaczęłam przeglądać oferty camperow. W pamięci miałam te, które zawsze podobały się nam... i trafiłam na taki, za dość rozsądna cenę! 
Teraz miałam do wyboru - ściągnąć  Jego "na już", żeby ze mną pojechał obejrzeć ( a wiedziałam, ze nie będzie to proste dla niego), albo zdać się na syna kuzyna, który jest mechanikiem samochodowym, a camper stal 30 km od jego miejsca zamieszkania...Zdecydowałam, ze syn kuzyna będzie szybciej..Pojechał i sprawdził to co było do sprawdzenia! Powiedział, że to dobry wybór i przyzwoita cena! 
Camper został zaparkowany u kuzyna na podwórku. 
Ok! pierwszy bardzo ważny krok był za mną!..
pozostało teraz jeszcze nauczyć się prowadzić to cudo!
Kuzyn obiecał mi pomoc wiec pojechałam do niego na tydzień - pierwsze spotkanie z kierownica ciężkiego samochodu było dość trudne.. nie miałam wyczucia ani samochodu ani jego masy!
Kolejne dni były ciut lepsze..W ten sposób cala wczesna wiosnę spędziłam jeżdżąc na tygodniowe pobyty z nauka jazdy camperem..
Ta prawdziwa wiosna nie czekała długo, wiec gdy zrobiło się cieplej uznałam, że to już pora na przedstawienie campera !
Wiedziałam, że nie ma  możliwości, żebym dojechała sama na miejsce,..( nie miałam nadal wprawy wystarczającej na poruszanie się camperem po autostradzie) kuzyn dal się namówić na odwiedzenie kolegi w Polsce. Podroż przebiegła bez problemow. 
Zostawiłam kuzyna u kolegi i ruszyłam na spotkanie!




foto-net



Wiec jadę camperem...z dusza na ramieniu..Ale widocznie Los nade mną trzyma piecze bo, właśnie dojechałam do bramy i trąbię! On wychodzi z warsztatu zdziwiony i całkowicie zaskoczony...podchodzi bliżej...patrzy i nie wierzy!..
Otwiera bramę i podchodzi do auta od strony kierowcy, a ja otwieram drzwi i prawie wpadam w jego ramiona! Wita się ze mną i pyta jakim cudem tu jestem i to na dodatek camperem? Dlaczego nie pisałam, ze kupiłam campera? 
Duzo pytań...ale i ta szczególna radość w Jego oczach!
Wciskam Jemu do reki kluczyki i proszę, żeby wjechał na podwórko, bo pewnie ja tego nie zrobię..nadal zaskoczony - zgadza się ze mną  ...
Rozmawiamy o tym, że przez przypadek udało mi się kupić za pól-darmo campera od kogoś... On ogląda  i mówi, że trzeba się przejechać, żeby stwierdzić coś więcej...
Przejażdżkę zostawiamy na jutro - dzisiaj tylko oględziny..
Uważnie sprawdza wszystko pod maska.. akceptuje wnętrze..
Jutro czeka go sprawdzenie dokładniejsze, ale ogólnie jest na "tak"... wybór campera został prawie zaakceptowany.
Wieczorem postanawiamy, że prześpimy noc w camperze.. jestem zmęczona wiec szybciej wybieram się spać, On jeszcze chwile zostaje w domu ..Idę do campera...
  Leże na łóżku i słyszę, że ktoś gdzieś blisko chodzi i w jednej chwili boje się! nie chce tam zostać sama i boje się wyjść, bo jest zupełnie ciemno!..biorę telefon i dzwonie!..nie odbiera długo, ale po chwili słyszę Jego zasapany głos pytający co się stało?
Proszę, żeby do mnie już przyszedł, bo się boje!....ktoś chodzi gdzieś niedaleko! Najpierw słyszę Jego śmiech, później mówi, że ja panikuje, że moment, bo właśnie wyszedł z łazienki...ale po chwili drzwi domu się otwierają i otwieram blokadę w camperze...
Wchodzi do wnętrza, a mój strach ulatnia się natychmiast.. w camperze jest takie dziwne żółtawe światełko-jak poświata, nie daje jasności, ale widać dobrze zarysy wszystkiego...Siada na brzegu łóżka, patrzy chwile na mnie,  później mówi coś cicho, czego nie rozumiem...Chwile leżymy w kompletnej ciszy..może to moment nagłego skrepowania?...Czuje, że zmęczenie opanowuje mnie całkowicie, resztka świadomości odwracam się w Jego stronę....i zapadam w sen..


(fragm.opowiadania wł.)
Milena 775

środa, 8 marca 2017

stały cykl....







Dzień wolno kończy swój bieg i za tamtym  domem z dachem z czerwonej dachówki umówił się na spotkanie z wieczorem...
oboje lubią ten krotki moment gdy jedno z nich jeszcze nie odeszło a drugie jeszcze nie przyszło..ptaki milkną w tej chwili.... robi się cisza....
Kazdy potrzebuje odpoczynku po całym dniu..
o tam za stodołą widać, ze ktoś podlewa ogródek, a przez tamto okno słychać, jak ktoś wytrwale stuka młotkiem w kowadło..
dzień powoli przymyka zmęczone oczy...
Teraz pora by zagościł tu wieczór, on robi porządek w dziennych pracach, dokładając zmęczenia, by ludzie szykowali się na spotkanie nocy.... bo Morfeusz już czeka, by brać w ramiona tych, którzy marudzą i nie chcą przywitać się ze snem..
Wszystko toczy się ustalonym rytmem i tak ma się toczyć - wszystko jest potrzebne - i wysiłek w czasie dnia i odpoczynek w trakcie nocy...dlatego wieczór pilnuje, by każdy był odpowiednio zmęczony i senny...
Serca, które chcą przekazać jak bardzo pełne są dobroci, czułość i uczuć tez musza się wyciszyć i  pozwolić snom zagościć blisko .... 
czasem sen musi  podpatrzeć co się wewnątrz serca  dzieje i wieczór zadba, by serce uspokoiła   rozmowa na dobranoc!..
Myśli krążące wokoło zabieganych ludzi wieczór uspakaja i układa w równe stosiki by nabrały sensu gdy ranek zapuka do okna po nocy..musza być gotowe..
Podświadomość nie słucha wieczoru ona pracuje w innym systemie, nieważne jest czy to dzień, wieczór czy noc - podświadomość ma specjalne zasilanie i jest zawsze "na czuwaniu" by natychmiast zareagować w razie potrzeby..
..żyjemy w stałym cyklu..czasem dzień bywa trudniejszy i wtedy wieczór otula nasza dusze spokojem i przeczuciem, ze jutrzejszy dzień będzie lepszy, lżejszy bardziej owocny w rezultaty działań?...
..czasem kładziemy się w ramiona Morfeusza myśląc o innych ramionach i budzimy się z tych innych ramion a pierwsza myśl jest życzeniem, by ten ktoś miał dobry dzień...

Zycie to stały cykl...ale to my decydujemy o detalach...


Milena 775/fragment opowiadania/

foto-net

wtorek, 7 marca 2017

Dziękuję!

foto/gif-net
..Kochani całym sercem DZIĘKUJĘ za Wasza obecność na moim blogu !!
25 000 wejść to całkiem duzo !!
Ten blog duzo dla mnie znaczy, szczególnie teraz gdy choroba zaznaczyła swoje terytorium w moim życiu. Nie uznałam jej panowania, nie przyjęłam do świadomości - odpowiedzią jest walka! Nie poddam się, nawet gdy czasem jest to silniejsze od moich chęci, to nie poddam się, bo kocham życie i wiem, ze ci, którzy nie wałczą - przegrywają! W kontekście tego wszystkiego - Wasza obecność na blogu jest dla mnie czymś niesłychanie ważnym..raz jeszcze sercem DZIĘKUJĘ !!
i
zapraszam do kolejnych wspólnych spotkań, mam nadzieje, ze Wasze uwagi i komentarze pomogą mi w lepszym przekazie, tego co w duszy gra..

poniedziałek, 6 marca 2017

..o miłości slow kilka..








Miłość zaczyna się w jednym, bardzo konkretnym momencie: 
otóż ona zaczyna się wtedy, kiedy w drugiej stronie, 
tej którą kochamy, rozpoznajemy jej słabości. 
Szczególnie kiedy poznamy już ogromną ilość tych słabości i decydujemy się na to, żeby pokochać tę osobę właśnie w tych jej słabościach. Otóż miłość to nie jest fascynacja drugą osobą. 
Miłość to nie jest takie zauroczenie pięknem drugiej osoby (...). 
Miłość zaczyna się wtedy, kiedy oprócz tych wszystkich cudownych, przepięknych rzeczy nagle patrzymy na kogoś i widzimy: tutaj nędza, tam nędza, tam jakaś słabość, tutaj jakiś egoizm, tu coś totalnie nie gra, tam w ogóle jest coś, z czym nie wiem jak żyć. 
I w momencie kiedy w nas powstaje taka decyzja, że kocham tę osobę z tymi słabościami i będę z tymi jej słabościami szedł przez życie, i będę jej próbował w tych słabościach pomóc, 
dopiero tutaj zaczyna się miłość.

o. Adam Szustak




foto-net

Miłość świadczona innym jest największym dobrodziejstwem dla nas samych, którzy zdobywamy się na okazywanie miłości.

Stefan Wyszyński


Ryzyko jakie podejmujemy kochając polega na tym, że kochamy nie tylko zalety ale i wady. Nie da się tego rozdzielić.

Marc Levy


niedziela, 5 marca 2017

Energetyczny cukierek..






"Ta kobieta nie płakała, nie załamywała rąk, nie wyglądała na wycieńczoną. Przyszła bez dziecka. Niestety, zdarza się tak, że psycholog nie jest w stanie pomóc człowiekowi lub jego rodzinie. Psycholog jednak ma również uczucia. Od chwili, gdy kobieta przekroczyła próg mojego gabinetu – z jakiegoś powodu towarzyszył mi strach, zanim jeszcze zaczęła mówić.
- Nie wiem czy powinnam zwrócić się do pani, w końcu pracuje pani z dziećmi. Ponieważ to ja potrzebuję teraz pomocy, a nie mój syn.
- Każda rodzina podobnie jak każdy organizm jest systemem półotwartym, - odparłam. – Wszystko ma wpływ na wszystko i wszyscy na każdego. Pani rodzina to pani, syn…
- I to wszystko. Nie, jeszcze pies…
- Proszę opowiedzieć od początku…
- Na początku, jakieś dziesięć lat temu, mieszkaliśmy we trójkę: mąż, córka i ja.
Jej syn na 15 lat. Czy jest aż tak źle, że mylą jej się dzieci? Czy córka zmieniła płeć? Sama nie wiem czemu się tak niepokoiłam – kobieta zachowywała się normalnie, absolutnie spokojnie i rzeczowo. Opowiedziała swoją historię bez skrajnych emocji i wówczas wszystko zajęło właściwe miejsca i proporcje. Ale, tak jak myślałam na początku, byłoby lepiej, gdyby te miejsca były jakieś inne…
Dziesięć lat temu jej 11-letnia córka trafiła na onkologię. Walczyli przez trzy lata, sprzedali wszystko, co można było spieniężyć, wypróbowali wiele dróg od eksperymentalnego leczenia w klinice do poleconego znachora, ale guz był bardzo agresywny. Mąż był przez cały czas obok, wspierał, pomagał we wszystkim. Dziewczynka zmarła, a ostatnie jej słowa brzmiały:
- Mamo, tato, tylko nie tęsknijcie tu za mną…
Po śmierci córki, mężczyzna uczciwie starał się zachować rodzinę. Zabierał żonę do teatru, do ludzi, na romantyczne kolacje, starał się rozmawiać, być. Ona wciąż trwała w stuporze, każde wyjście uznawała za sprzeniewierzenie się pamięci zmarłej córeczki, ale pokornie chodziła z mężem, nosząc w sobie pełny po brzegi kielich swojego nieszczęścia. Wszyscy czuli się w jej towarzystwie nieswojo i w końcu zaczęli jej unikać. Potem mąż próbował rozmawiać o drugim dziecku, drugiej córeczce. To wtedy ostatecznie wszystko w niej pękło i skończyło się histerią.
- Chcesz wymienić naszą zmarłą córkę jak przepaloną żarówkę???!!! Na następne dziecko?!!! A jeśli nasze geny są skażone?! Przecież każdy wie, że onkologia jest genetyczna! Chcesz, żeby następne dziecko…
Mąż odszedł dwa miesiące później. Przedtem spokojnie wytłumaczył, że jest żywym człowiekiem i nie może tak żyć, nie chce złożyć się w krypcie za życia. Tym niemniej jego odejście było dla niej niespodziewane: wróciła z pracy, w domu nie było rzeczy męża. Wszędzie natomiast były kałuże, a na tapczanie siedział szczeniak z grubymi łapami i śmiesznymi uszami. Na stole znalazła kartkę: „Odchodzę. Mam nadzieję, że nie uznasz, iż zostawiłem Kumpla zamiast siebie. Biegał przed naszą fabryką, o mały włos wpadłby pod samochód. Jeśli ci się nie spodoba – zabiorę go”.
Pół roku później rozwiedli się. On się prawie natychmiast ożenił, urodziła mu się córka, a teraz mają jeszcze syna – ma dziewięć miesięcy.
- Skąd pani wie?
- Jestem zaprzyjaźniona z jego żoną. Często się widujemy, ona radzi się mnie w sprawie dzieci, ja też często u nich bywam…
Kumpel, rzecz jasna, został u niej w domu, wyrósł na wielkiego czekoladowego psa, a ona zabierała go na długie spacery. Pewnego razu wybrała się z Kumplem na stadion, gdzie odbywała się wystawa psów – tak sobie, popatrzeć, bo przecież Kumpel był kundlem.
- Ma pani psa najpiękniejszej rasy! – usłyszała za plecami.
Obejrzała się i zobaczyła chłopca. Kumpel doskoczył do niego i z radością wylizał mu twarz. Chłopiec ledwo utrzymał się na nogach, a gdy się przesunął, to zauważyła, że ma coś z nogami – jakąś deformację stawów.
- Przepraszam, - powiedziała, - Kumpel jest przyjazny, ale głupi.
- To nieprawda, - powiedział chłopiec. – Kundle są najlepsze i świetnie się przystosowują.
- Skąd wiesz? Też masz kundla?
- Nie, nie wolno nam mieć zwierząt, - powiedział chłopiec i uśmiechnął się. – Wiem, bo sam jestem kundlem.
Poczuła, że jej serce opuściło jedno uderzenie.
- Gdzie nie wolno mieć zwierząt? – spytała.
- W domu dziecka. Przywieźli nas tu na wycieczkę. Widzi pani – tam są moi koledzy na wózkach. Tylko ja chodzę samodzielnie…
Chłopca udało jej się adoptować nadspodziewanie łatwo. Kiedyś słyszała, że straszna biurokracja… Wszyscy jej pomogli! Wszyscy! Niemal każdy urzędnik, każda osoba. Żenia poszedł do normalnej szkoły, nikt się tam już z niego nie śmiał. Ona uczyła go języka, a były mąż został zawezwany w celu odrabiania zaległości z matematyki. Eksmałżonek przyjechał, odrobił z chłopcem lekcje i wyszedł na balkon zapalić. Wyszła za nim i zobaczyła, że płacze.
- Co się stało?! – spytała byłego męża.
- Taki jestem szczęśliwy! – powiedział. – Nareszcie… Taki jestem wdzięczny temu Żeni…
Żenia jeszcze w domu dziecka pasjonował się origami i zaraził swoją pasją córkę jej byłego męża. Całe mieszkanie było teraz w kawałkach pociętego papieru i znów zaczęło przypominać miejsce, w którym mieszkają ludzie…
Pewnego razu na spacerze z Kumplem, Żenia pobiegł za psem, ścigając się z nim do piłeczki. Chłopiec potknął się, upadł… Starszy doktor na ostrym dyżurze powiedział:
- Gips, oczywiście, założę, ale jakoś mi się to złamanie nie podoba… Coś tu na rentgenie mi nie pasuje… proszę go skonsultować na onkologii… może to złamanie jest objawem…
Poradziła się przyjacióki, poszłą do jakiegoś psychoanalityka. Na trzeciej sesji powiedziano jej:
- Nic dziwnego, to podświadome wybory – twoja córka zmarła na raka, więc wybrałaś kolejne dziecko obciążone onkologicznie…
Wróciła do domu i wywaliła do śmieci całą apteczkę, ponieważ bała się, że skończy ze sobą, bała się, że Żenia zostanie sam.

- No i teraz mam pytanie, - powiedziała kończąc swoją opowieść. – Skąd mam wziąć siłę? Siłę, żeby jeszcze raz w razie czego przez to przejść i nie zamęczyć Żeni sobą przed czasem?
Długo milczałam. Nie poganiała mnie.
- Bardzo precyzyjnie określiła pani problem, - powiedziałam. – Jest w stu procentach energetyczny… Psychologia nie ma z tym nic wspólnego.
- Też tak czuję, - odparła kobieta.
- Rozwiązanie jest zawarte w problemie. Wielkich źródeł energii pani nie posiada i w tym momencie budowanie ich albo wymyślanie jest nierealne. To znaczy, że trzeba brać po trochu i kumulować. Ma pani przyjaciół?
- Oczywiście. Ze szkoły, z uczelni, wolontariuszki z domu dziecka. Mam też znajomych. Mam byłego męża i jego rodzinę. Oni się teraz pogubili, boją się zadzwonić, ja to rozumiem…
- No właśnie! Pewnie każdy bardzo chce pani pomóc, ale nie wie, co robić. Wydaje im się, że nie ma tu jak pomóc, przecież nie spojrzeli na pani sytuację pod kątem energetycznym. Proszę im powiedzieć…
- Co mam powiedzieć?
- Niech każdy przyniesie pani energetycznego cukierka. Zbierze się cała paczka, którą – rzecz jasna – dostanie Żenia. A przyjaciołom ulży – będą czuli się potrzebni i pomocni.
- Cukierka?
- Tak, cukierkiem jest wszystko, co przyniesie pani ulgę, radość, światło. Mecz piłki nożnej, kino, koncert, wykład w muzeum, nowa sukienka, lody w restauracji… Proszę tylko nie mówić, że nie ma pani swoich cukierków energetycznych – każdy ma. Jedną przyjaciółkę poprosi pani, żeby opowiedziała o wystawie porcelany, na której była, inną – żeby zabrała panią na wycieczkę rowerową i zero mówienia o chorobach. Jeszcze inną – żeby przyniosła ciasto do herbaty i porozmawiała z panią właśnie o chorobach, żeby pani mogła się wypłakać…
- To wszystko sztucznie brzmi i chyba nie pomoże… - powiedziała kobieta.
- Nic innego nie mamy, zatem spróbujmy z tym, - powiedziałam stanowczo. – Działa pani przez tydzień. Minimum 7 cukierków (lepiej, żeby było ich więcej). Każdą prośbę o cukierka zaczyna pani słowami: „potrzebuję, żebyś…”
Kobieta pojawiła się po tygodniu zdziwiona.
- Wie pani, jest faktycznie dużo lepiej. Tak mi się przynajmniej wydaje, ponieważ bardzo dużo czasu i energii tracę na wymyślanie tych pani cukierków. Ale wszystko, co wymyślę, znajomi łapią w lot i spełniają… Mam koleżankę kinomankę, bardzo mi się podoba jak opowiada filmy, nawet bardziej, niż oglądanie…
- Oczywiście! Ludzie lubią pomagać, jeśli wiedzą dokładnie, co mają robić. Jak tam Żenia?
- Zuch. W szpitalu się uczy. Zauważył, że zrobiłam sobie nową fryzurę – to też cukierek, mam koleżankę fryzjerkę.
- Wspaniale! Fryzura faktycznie znakomita, odmładza. I proszę pamiętać: minimum 7 cukierków tygodniowo. Wówczas pani przetrwa.
- Dobrze, postaram się.

Dwa miesiące później recepcja przekazała mi ogromne pudło czekoladek. W gabinecie przeczytałam kartkę dołączoną do bombonierki: „To nie jest onkologiczne!!! To jakaś skomplikowana choroba stawów i kości, infekcja. Leczy się długo, ale jest wyleczalne!!! Opowiedziałam o cukierkach koleżance, która pochowała mamę. Jej też pomagają. Dziękuję!!! Powodzenia!!! Mama Żeni”.


J.Muraszowa – psycholog rodzinny i dziecięcy. 
/Przekład I.Z./



foto-net