Dni,
które upłynęły tu w zaciszu ośnieżonego górskiego lasu, były
dla nas odskocznią od codzienności, która (jak dobrze wszyscy
wiedzą) nie błyszczy zbyt kolorowo. Zycie wymusza na nas działania
bliskie schematu, od którego wieje nudą. Staraliśmy się nie
popaść właśnie w rutynę w naszych „sam na sam”, bo to zabija
uczucia, a tu w tym domku otulonym białą śniegową pierzynką,
odnaleźliśmy siebie natychmiast w zupełnie innym wymiarze i to
było takie niespodziewanie cudowne, prawdziwe.
Wiedziałam,
że będzie szkoda wyjeżdżać, ale każdy urlop kiedyś się
kończy, nasz tez dobiegał końca, Przygotowania na stoku u Alana do
Sylwestra zaczęły się już rano. Doktorek zadzwonił „bladym
świtem” (jak na porę wstawania na urlopie) i zapytał, czy może
porwać moją męską polówkę, bo polówka jest niezbędna do
pomocy przy oświetleniu stoku na wieczór, kiwnąłeś głową
potakująco, a ja „wyżebrałam” pół godziny na szklankę wody
z sokiem z cytryny i na śniadanie. Tor popiskiwał w pudle, wyszłam
z nim na podwórko. Właśnie podjechał Jeep, Andre przywitał się
ze mną i już poganiał Cię, żebyś się pospieszył, bo na stoku
czekają.
Szybkie
cmokniecie i Jeep wystartował z kurzem śniegu spod opon. Wróciłam
do domu, wytarłam psu łapki i.. w kuchni czekała praca! Dwie
blachy ciasta ( zgodnie z obietnicą), torba ciasteczek i dwie duże
tace drobnych przekąsek (spinanych wykałaczką). To był mój
udział w przygotowaniach. Zona Andre oferowała pomoc, ale uznałam,
że dam rade sama. Ciasto było w piecu, a ja właśnie kończyłam
ostatnie przekąski, gdy nagle usłyszałam jakiś dziwny chrobot,
przy drzwiach wejściowych. Z telefonem w ręce zeszłam te piec
schodków do drzwi (możliwie jak najciszej). Sprawdziłam wizualnie,
że klucz jest w zamku. Podeszłam bliżej i prawie wstrzymałam
oddech, Za drzwiami ktoś był i usiłował wsuwać coś do zamka,
słyszałam lekki chrobot i w tej chwili zadzwonił u tego kogoś
telefon. Słyszałam wyraźnie, że ten przed drzwiami złościł się
na kogoś, że podał mu chyba zły adres, bo ma problem z drzwiami
(uznałam, że ten ktoś, zajęty rozmowa nie będzie nadsłuchiwał
pod drzwiami i lekko przekręciłam klucz drugi raz w zamku) prawie
bez żadnego dźwięku, mało tego (ponieważ rozmowa nadal trwała)
założyłam blokadę, która normalnie zakładaliśmy na noc.
Odeszłam
od drzwi, wyciszyłam telefon i wysłałam do poznanego policjanta
SMS - „pod drzwiami mam włamywacza, który (jak wynikało z
rozmowy, czekał na kumpla z narzędziami”. Trzymałam telefon w
dłoni i czekałam, na odpowiedz, której nie było! Weszłam po
schodkach na gore do pokoju i zadzwoniłam do niego, chwile nie
odbierał, ale w końcu usłyszałam jego zasapany głos, w dwóch
zdaniach opisałam sytuacje. Odpowiedział, że wysłał do mnie
patrol i właśnie wsiada do samochodu, mam być cicho i czekać.
Znowu zeszłam bliżej drzwi. Słyszałam, jak ten ktoś tupie,
chodząc blisko drzwi. Wróciłam do pokoju, pomyślałam, że na
poddaszu nad drzwiami jest małe okno, może coś zobaczę? Wspięłam
się po drabinie, na poddaszu panował lekki półmrok, ale
widziałam, gdzie stawiam nogi, żeby czegoś nie potracić.
Podeszłam z boku okienka. Na dole zobaczyłam młodego człowieka,
zimowe ubranie, czarna czapka. Palił nerwowo papierosa. Nie patrzył
w gore, zrobiłam zdjęcie. Udało się złapać jego twarz.
Zdenerwowana zeszłam po drabinie, w pokoju zobaczyłam, że mam SMS
od policjanta (nie słyszałam, wyciszyłam telefon) pytał, czy coś
się zmieniło? Odpowiedziałam, że facet czeka na kogoś i posłałam
fotkę, którą zrobiłam. Facet znudzony czekaniem znowu zaczął
grzebanie w zamku. Wiedząc, ze założona blokada nie pozwoli na
żadne sforsowanie drzwi, cichutko wysunęłam klucz z drzwi.
Chrobotanie w zamku znacznie się zwiększyło, usłyszałam głośne
przekleństwo i nagle wszystko ucichło.
Ale
tylko na moment! Po chwili zupełnie inne dźwięki zaczęły
dobiegać zza drzwi, czy to nie.. piłowanie? I Właśnie wówczas,
gdy te dźwięki nabierały intensywności – usłyszałam kilka
głosów za drzwiami, jakieś zamieszanie, krzyki i pukanie do drzwi.
Stałam niezdecydowana co mam zrobić, ale zadzwonił telefon i
policjant powiedział, że to on puka! Uff! Ulga to już po
wszystkim! Zdjęłam blokadę, przekręciłam klucz w zamku i
otworzyłam drzwi, przede mną stal policjant (Paul)i prawie
wepchnął mnie do środka i zamknął za nami drzwi na klucz,
Dopiero teraz powiedział, że tego spod drzwi, jego koledzy zabrali,
a on chce zatrzymać tego drugiego. Czekaliśmy w napięciu. Mijały
minuty i nic się nie działo, zadzwonił piekarnik, poszłam wyjąć
ciasto i właśnie w tym czasie usłyszałam, jak pod dom podjeżdża
motor. Chciałam zejść po schodkach, ale policjant gestem zabronił
mi. Stałam w progu kuchni i patrzyłam. Do drzwi ktoś podszedł,
nawoływał po imieniu, następnie próba sforsowania drzwi (
ramieniem?) i jakieś słowa, których nie zrozumiałam. Policjant
pokazał mi gestem, żebym się schowała. Teraz mogłam tylko
nadsłuchiwać. Rozległ się coś jakby warkot wiertarki, gwałtowne
otwarcie drzwi, coś spadło.. chwila kotłowaniny i krzyki.. Gdy
wyjrzałam z kuchni, Paul wyprowadzał drobnego człowieka z domu, a
przed domem czekał drugi policjant. Chwila rozmowy i usłyszałam
odjeżdżające auto — wszystko ucichło. Paul rozmawiał z kimś
przez telefon. Powiedział, żebym niczego nie ruszała i nie
dotykała. Pod dom podjechał duży samochód z mała laweta, by
zabrać motor, Dwie osoby oglądało drzwi. Nie widziałam co dalej,
Paul kazał mi zostać w kuchni.
Na
szczęście nic nie było uszkodzone, kilka rys na zamku (to bardzo
specjalny) drzwi, sprawdzili wszystko dokładnie – (zamek działał
dobrze), obeszli dom dookoła, nic nie było ruszone, nawet żadnych
śladów nie było. Paul powiedział, że prześle kopie raportu
kuzynowi. Dowiedziałam się tez, że to kolejny domek, który
chcieli okraść, złapanie ich było sukcesem (a ja w tym miałam
udział), odmówił kawy, ale powiedział, że spotkamy się
wieczorem u Alana. Gdy wyszedł dopiero
puściły
mi nerwy (a myślałam, że ich nie było) pomyślałam, co by było,
gdyby, udało się wejść złodziejowi do środka, a ja byłam sama?
Może oglądałam zbyt wiele policyjnych filmów? A może to mogło
skończyć się tragicznie? Zapragnęłam nagle, żebyś wrócił już
do domu, zadzwoniłam do Ciebie. Odbierając telefon, słyszałam, że
rozmawiasz z doktorkiem – okazało się, ze właśnie wracacie do
domu, powiedziałam, że mieliśmy probe włamania, usłyszałam
Twoje głośne „co??! i już dojeżdżamy!”
Kilka
chwil i Jeep hamował pod domem. Gdy otworzyłam drzwi, widziałam,
że jesteś zdenerwowany – wszystko w porządku? - zapytałeś.
Odpowiedziałam, że już tak i na moment „utonęłam” w Twoich
ramionach. Poszliśmy do pokoju i opowiedziałam, co się wydarzyło.
Doktorek wstał z kanapy i spacerował po pokoju, słuchałeś do
końca mojej relacji i zapytałeś, dlaczego nie zadzwoniłam od
razu? Popatrzyłam na Ciebie i powiedziałam, miałam nadzieje, że
Paul będzie szybciej i że będzie wiedział lepiej co zrobić,
gdyby nie odpowiedział, to przecież dzwoniłabym po Ciebie. Andre
powiedział, że dobrze zrobiłam. Poszliście pooglądać drzwi.
Siedziałam chwile bez ruchu.. pomyślałam, że ktoś mnie dobrze
strzeże i że jestem bardzo wdzięczna. Wstałam, z zamiarem
zobaczenia co robicie, ale doktorek od drzwi wolał do mnie, że
spotkamy się później i już wychodził. Pozamykałeś drzwi i
przyszedłeś do mnie do kuchni. Przytuliłam się do Ciebie i
powiedziałam, o czym myślałam, gdy Paul wyszedł. Podniosłeś
moją głowę do góry i powiedziałeś, że dlatego powinnam
natychmiast dzwonić po Ciebie, żeby nie mieć takich myśli. Po
obiedzie „zarządziłam” drzemkę, by odparował stres. Chwila
odpoczynku była dobrym pomysłem, biorąc pod uwagę, że Ty dość
niechętnie „zarywałeś” noce. Nawet zbytnio nie protestowałeś,
dość szybko słyszałam Twoje pochrapywanie, zanim zapadłam w mój
sen o majowej lace.
Budzik
telefonu pozwolił szybko otworzyć oczy, przyznałeś, ze drzemka
była dobrym pomysłem. Dzwonił doktorek (tym razem do Ciebie), miał
jakiś drobny problem z autem i potrzebował pomocy. Umówiłeś się
z nim za godzinę, miałeś w planie rabanie drewna do kominka i
zamocowanie malej polki w kuchni.
Postanowiłam
upiec chleb, na jutro. Zajęta tym, nawet nie zauważyłam, że
minęła godzina, dopiero widząc, że ubierasz kurtkę, pomyślałam,
czas wyjątkowo szybko dzisiaj płynie. Szybki buziak i już Ciebie
nie było. Ścieżką przez las do Andre było blisko. Starannie
zamknęłam za Toba drzwi.
Zadzwoniłam
do Anne, ustalając z nią kilka szczegółów na wieczór. Upewniłam
się, że nie potrzebuje mojej pomocy. Wyszłam z psem. I później
stojąc pod prysznicem, pozwoliłam, by strugi cieplej wody wolno
spływały i zmywały ze mnie cały stres.
W
niedługim czasie byłam gotowa, z wysuszonymi włosami, ubrana w
„świąteczną” sukienkę i dobry humor czekałam na Twój
powrót. Wróciłeś dość szybko, popatrzyłeś na mnie i Twój
uśmiech był dla mnie wystarczającym komplementem.
Słyszałam,
pod prysznicem coś mówiłeś? Bo chyba nie śpiewałeś?
Później
siedząc przed kominkiem (mieliśmy jeszcze trochę czasu),
rozmawialiśmy o naszym pobycie tu w górach i że kiedyś to musimy
powtórzyć. Gdy zapytałam, czy jesteś zadowolony z tak spędzonych
świat, odpowiedziałeś, że pierwszy raz od bardzo wielu lat święta
nie wywołały żadnego stresu. To była, najlepsza odpowiedz.
Spakowaliśmy
do bagażnika nasze rzeczy na nary, łącznie z nartami. Byliśmy
gotowi do wyjścia. Jeszcze tylko blachy z ciastem, papierowa duża
torba z ciasteczkami i dwie tace przekąsek – staranie ustawione w
aucie. Pies został zamknięty w kuchni (tam była terakota na
podłodze) ze swoim pudelkiem z kocykiem. Dwa razy sprawdziłam
zabezpieczenie drzwi. Kilka minut i byliśmy u Andre. Okazało się,
że jesteśmy pierwsi z zaproszonych gości. Młodzież zorganizowała
sobie inne zakończenie roku, nie chcieli świętować z nami, to
było zrozumiale. Ciasto i reszta zaopatrzenia przywieziona z nami
została przeniesiona do Jeepa Andre (to z nimi mieliśmy jechać na
stok), narty zostały zapięte w uchwytach. W salonie (dużo większym
niż u nas) było dużo dekoracji, wszędzie stały płonące świece.
Chwile pomagałam w kuchni Anne, dowiedziałam się, dlaczego nie
jeździ na nartach, okazało się, ze dwa lata temu miała poważny
wypadek, skomplikowane złamanie nogi (tytanowe śruby pozostały w
nodze) i pozostał jej uraz. Powiedziała, że dla niej te dwa lata
to jeszcze za wcześnie. Dobrze to rozumiałam. Dzwonek zaanonsował
kolejnych gości – znajomy policjant Paul z zoną, druga para
(okazało się, że to ludzie z domku obok) widywałam ich na stoku,
Trochę później przyjechał brat Anne z przyjaciółką, oni byli
na urlopie bliżej tamtego stoku, gdzie Andre złamał rękę.
Wieczór upływał w dobrej atmosferze. Anne przygotowała dużo
dobrych rzeczy do zjedzenia, piliśmy niewiele alkoholu, bo umówione
spotkanie u Alana na stoku, by zakończyć ten dzień i cały rok
wymagało jazdy autem. Kierowcy zupełnie nie ruszali kieliszków z
szampanem, naszym miała być Anne, ona w ogolę nie pila alkoholu.
Ok. 22.00 zaczęliśmy zbierać się do wyjazdu, przebierając się
(stosownie) na narty.
Droga
upłynęła na żartowaniu, stok powitał nas oświetlonym tarasem
przy „Resto” Alana. Przemyślnie upięte lampiony i inne
dekoracje umocowane do barierek tarasu. Stok był niewidoczny w
kompletnej ciemności. Spojrzałam na termometr -5°C i zero wiatru,
było super. Zaniosłam do Alana przywiezione ciasto, ciasteczka i
przekąski, Anne dorzuciła do tego tace z pokrojonymi różnymi
serami, wszystko to zostało poustawiane na stolach wzdłuż barierek
(zimny bufet „pod gwiazdami” i uważnym okiem Księżyca).To
wszystko było niespodzianka, bo wcześniej Alan z doktorkiem nic nie
powiedzieli nikomu, jak to będzie wyglądało.
Było
nas ok. 20 osób, ludzi, których wcześniej widywałam tu na stoku.
Nie było tym razem dzieci. Alan wytłumaczył, że w „Resto” są
gorące i zimne napoje, reszta na tarasie. A ten rok pożegnamy
zjazdem z pochodniami i że, nawet jeśli ktoś nie robił tego
nigdy, to nie ma się czego obawiać, prosił, żeby odbyło się to
spokojnie. Patrzyłam na zupełnie niewidoczny stok i niezbyt sobie
to wyobrażałam. Tymczasem wszyscy już zaczęli przypinać narty, a
Alan z doktorkiem rozdawali pochodnie (były długie, ale lekkie),
które należało odpalić od ognia w dużym kuble z ogniem przed
„Resto”. Doktorek tłumaczył, że zaczynamy zjeżdżać po
cztery osoby, jedna za druga i następna czwórka.. Oczywiście w
pierwszej czwórce był Alan doktorek, Ty i Paul – mimo że byłam
pewna, że Ty wiesz, o co chodzi, to nic nie powiedziałeś mi
wcześniej.
Pierwsza
czwórka ruszyła wolno jeden za drugim i pochodniami i wyglądało
to bajkowo, chwile jechaliście w ciemności rozświetlonej tylko
blaskiem pochodni, ale gdy następna czwórka zaczęła zjazd (w tej
byłam ja).. na stoku zaczęły się zapalać sukcesywnie światła i
wyglądało to tak, jakby ta pierwsza czwórka uruchomiła jakiś
sprytny system oświetlenia! To było wspaniale! Zjeżdżaliśmy
wolno ze stoku, a przed nami otwierała się jasna droga zjazdu;
Muszę przyznać, że bardzo mi się to spodobało! Na dole, czekałeś
na mnie obok wielkiego kosza z piaskiem, w który wkładaliśmy
pochodnie. Podobało się? - spytałeś. Bardzo – odpowiedziałam,
przyciągnąłeś mnie ramieniem do siebie. Wjechaliśmy wyciągiem
na gore, do 23.30 można było zjeżdżać ze stoku i widziałam, że
prawie wszyscy chętnie z tego skorzystali. O 23.30 Alan zgasił
oświetlenie stoku, wyłączy wyciąg i wszyscy spotkaliśmy się na
tarasie, dobre humory dopisywały, pojawiły się kawa i herbata –
tace z jedzeniem opróżniały się w dobrym tempie. Rozmowy i śmiech
rozlegał się wśród ośnieżonych drzew okalających od zachodu
„Resto”. Dziesięć minut przed północą Alan wyniósł
szampany i kieliszki, równo o północy wystrzeliły korki szampanów
i z głośnym gwizdem poszybowały w niebo kolorowe race! Składaliśmy
sobie życzenia, patrząc w oczy i czując, że te życzenia tak
osobiste, są prawdziwe, a nie tylko „odklepane” zwyczajowo.
Długo trwało, zanim wszyscy wszystkim złożyli życzenia, dużo
dobrych slow, uśmiechów, wymiany numerów telefonów. Chcieliśmy
pożegnać się z Alanem, ale Andre usilnie prosił, żebyśmy
jeszcze jutro zostali i zaprosił nas i Alana na świąteczny obiad w
pierwszy dzień nowego roku. Nic nas nie goniło, zgodziliśmy się.
Później, gdy zadzwoniłam do kuzyna z życzeniami i chciałam go
uprzedzić, że zostajemy jeden dzień dłużej, okazało się, że,
doktorek to już ustalił z kuzynem. Zmęczeni takim wyczynowym
pożegnaniem roku, zasnęliśmy natychmiast po przyłożeniu głowy
do poduszek. Rankiem leniwie otworzyłam oczy i uświadomiłam sobie,
że muszę niestety wstać, bo mój puchaty „obowiązek”
niecierpliwie popiskiwał w pudle. Obiad u doktorka był właściwie
jednym długim pożegnaniem przyjaciół, oni mieszkali daleko od
nas, ale co to znaczy „daleko”? Gdy się chce spotkać, to nic
nie jest daleko! Andre zaprosił nas na swoją łajbę (w lecie) i
widziałam, że to się Tobie spodobało! My zaprosiliśmy na nasze
„ranczo” na wsi.. Alana także. Alan nas zaskoczył, bo na obiad
przyjechał, ze swoim przyjacielem. Oczywiście Andre wiedział to
doskonale, znali się od lat, my dowiedzieliśmy się na pożegnanie.
Każdy ma swój sposób na życie. Jestem osobą tolerancyjną i to
nie było dla mnie żadnym problemem. To była wizyta pożegnalna,
Anne miała łzy w oczach (ja też).Wymieniliśmy wszystkie możliwe
adresy! Resztę dnia spędziliśmy na sprzątaniu pakowaniu,
sprawdzaniu wszystkiego i jeszcze raz sprawdzaniu. Długą noc, w
którą dwoje ludzi odnajdywało kolejny raz bliską bliskość, bez
pospiechu. Ta noc była naszym specjalnym pożegnaniem domku w
górskim mocno ośnieżonym domku, pożegnaniem tych wszystkich
zdarzeń (wszystkie nasze wspomnienia zostały starannie zapakowane).
W trakcie cichych rozmów, między nami w te specjalna noc,
powiedziałeś mi, że jesteś pewien, ze w kolejnym wcieleniu chcesz
mnie spotkać i zrobisz wszystko, by tak było – nic piękniejszego
nie mogłam usłyszeć od Ciebie.
Rankiem
pożegnaliśmy wspaniale miejsce naszego szczególnego urlopu.
Do
następnego razu!..
Milena 775