Poranne
promyki przebijające się przez ośnieżone gałęzie drzew
połaskotały moje powieki, dużo wcześniej niż przewidziałam
pobudkę.. Chwilę leżę z zamkniętymi oczami, Twoje chrapanie
odgania moje myśli. Starając się, nie obudzić Cię wstaję..
Cicho zamykam za sobą drzwi. Wypijam szklankę ciepłej wody z
sokiem z cytryny i starając się, nie robić hałasu schodzę do
piwniczki. Widziałam w kącie karton z ozdobami świątecznymi..
okazuje się, że za kartonem, pokryta folia jest choinka (nawet już
z bombkami i innymi ozdobami). Choinka mieści się na stoliku obok
kominka, pozostałe ozdoby rozwieszam i ustawiam w pokoju. Zajmuje mi
to chwilę, a cały pokój nabiera świątecznego wyglądu. Może to
wzbudzi w Tobie tylko śmiech, ale lubię i choinkę i ozdoby, a to,
że przyjechaliśmy tu na spokojne świętowanie, nie wyklucza ozdób.
Pora na śniadanie. Sprzęt na narty został przeglądnięty
wieczorem. Wszystko gotowe. Słyszę Cię w łazience. Zaraz po..
wyruszamy w drogę.. nasze "10 km na wschód".. Zaczyna
lekko poruszyć śnieg. Droga wydaje się dużo krótsza niż
wczoraj. Gdy zakładamy narty za małym Resto, wydaje mi się, że
dzwoni mały dzwoneczek w mojej głowie. Czyżby coś jak alarm?.
Patrzę na Twoją zadowoloną minę, już stoisz na nartach,
zakładasz okulary i mówiąc do mnie — poczekam na Ciebie na dole
— zjeżdżasz w dół. Stoję i patrzę chwilę.. dla mnie to nie
takie oczywiste, po ostatnim "spotkaniu" ze stokiem miałam
kontuzje kolana. Pozostał jakiś wewnętrzny uraz, ale już stoję
na nartach, okulary i wolno ruszam za Toba w dół. Kolano czuje się
dobrze, ale zjeżdżam z dużą ostrożnością, tak na wszelki
wypadek.. Na dole odnajduje Cię w pobliżu wyciągu, nie ma tłumów
ludzi, co jest duża zaleta tej strasy zjazdowej. Pytasz mnie, co tak
długo trwał mój zjazd i czy jechałam na zaciągniętym hamulcu?..
Kiwam głową, że tak i już jedziemy wyciągiem w górę. Następny
zjazd razem i staram się dostosować prędkość mojego zjazdu z
Twoją, co wychodzi mi różnie, w efekcie na dole mówisz mi, że za
bardzo się kontroluje. Może i tak.. jednak tak czuje się pewniej.
Kolejny zjazd, pozwalam Ci odjechać, jadąc patrze za Toba.. i w tym
momencie ktoś wjeżdża we mnie!. Tracę równowagę, upadek..
wypinają się narty, obraca mnie i kilka metrów.. jadę na plecach
głową w dół (dobrze, że mam kask) z osobą "zaplatana"
w moje nogi..Zatrzymujemy się wreszcie!..Patrzę — to młoda
dziewczyna.. płacze, z zakrwawiona buzia mocno wystraszona.
Dziewczyna uspokoiła się trochę, chyba krwawi z nosa?.. z
wargi?.
Mnie nic nie boli (no może trochę..zadek)..dziewczyna przeprasza, że wjechała we mnie, dzwoni do kogoś.. Po dłuższej chwili udaje mi się dodzwonić do Ciebie i mówię, co się stało.. Czekam z dziewczyną i po dłuższej chwili podjeżdża do nas jakiś mężczyzna (jak się okazuje jej tata — lekarz), jest wyraźnie zdenerwowany.. chwila rozmowy z córką i po sprawdzeniu jej nóg i rak nie stwierdza niczego groźnego. Mówi, że pewnie skończyło się na stłuczonym kolanie, łokciu i przegryzionej wardze. Wypytuje się dokładnie o moje dolegliwości, każąc mi ruszać rekami i nogami. Podjeżdżasz do nas. Też jesteś zaniepokojony, ale mówię, że wszystko jest ok. Tato dziewczyny potwierdza, że nic groźnego nie zauważył. Raz jeszcze przeprasza za nieuwagę córki. Wymieniamy nr telefonów. Wstaje.. musimy poszukać moich nart. Pytasz, czy dobrze się czuje, potwierdzam, ale nie jestem tego pewna. To był wiec ten dzwoneczek w mojej głowie przed zjazdem? Moja podświadomość wiedziała wcześniej.. Podjeżdża do nas młody chłopak z moimi nartami ( brat dziewczyny z kolega szukał nart po rozmowie z ojcem) Dziękuję i ruszamy w dół.. czuje, jak drżą mi kolana. Na samym dole stoku potrzebuje, żebyś mnie mocno przytulił, bo stres nie chce mnie puścić. Wjeżdżamy na górę i robimy małą przerwę na kubek gorącej zupy. Mam ochotę wracać do domu, ale trochę mi szkoda Twoich zjazdów, więc nic nie mówię. Następne zjazdy są już bez przygód ( ale nadal czuje stłuczenie miejsca, gdzie plecy tracą swoją szlachetna nazwę). Wracamy, gdy zaczyna się szarówka. W domu szybki prysznic i robię herbatę z miodem. Zostawiam Ciebie z prasówką i idę przygotować nasz wigilijny wieczór. Na szczęście nie jest tego dużo. Po dłuższej chwili przychodzisz zapytać, czy obowiązuje garnitur? Śmieję się i mowie, że nie. Nie tym razem. Nawet nie został spakowany.
Wieczór.. ławo-stół przed kominkiem dwa wygodne fotele.. Ty w świeżo wyprasowanej koszuli i "garniturowych" spodniach ja w sukience (granat w białe drobne groszki). Kiedy łamiemy się opłatkiem mam łzy wzruszenia w oczach. Tak intymnie spokojnej wigilii nie pamiętam. Do jedzenia tylko to co lubimy.. nie brakuje ryby i .. makowca. Bez pospiechu.. Twoje spokojne, uśmiechnięte oczy.. tylko dla mnie. Cisza.. tylko gdzieś w tle sączy się kolęda.. Rozmawiamy o przesłaniu świat.. a później o zjazdach i o moim upadku (który nadal odczuwam) mowie, że jest dobrze, bo mam nadzieje, że rano będzie lepiej.. Dzwoneczek.. W łóżku zasypiam natychmiast i nie słyszę Twojego powrotu z łazienki.. Morfeusz trzyma mnie mocno w ramionach...
Mnie nic nie boli (no może trochę..zadek)..dziewczyna przeprasza, że wjechała we mnie, dzwoni do kogoś.. Po dłuższej chwili udaje mi się dodzwonić do Ciebie i mówię, co się stało.. Czekam z dziewczyną i po dłuższej chwili podjeżdża do nas jakiś mężczyzna (jak się okazuje jej tata — lekarz), jest wyraźnie zdenerwowany.. chwila rozmowy z córką i po sprawdzeniu jej nóg i rak nie stwierdza niczego groźnego. Mówi, że pewnie skończyło się na stłuczonym kolanie, łokciu i przegryzionej wardze. Wypytuje się dokładnie o moje dolegliwości, każąc mi ruszać rekami i nogami. Podjeżdżasz do nas. Też jesteś zaniepokojony, ale mówię, że wszystko jest ok. Tato dziewczyny potwierdza, że nic groźnego nie zauważył. Raz jeszcze przeprasza za nieuwagę córki. Wymieniamy nr telefonów. Wstaje.. musimy poszukać moich nart. Pytasz, czy dobrze się czuje, potwierdzam, ale nie jestem tego pewna. To był wiec ten dzwoneczek w mojej głowie przed zjazdem? Moja podświadomość wiedziała wcześniej.. Podjeżdża do nas młody chłopak z moimi nartami ( brat dziewczyny z kolega szukał nart po rozmowie z ojcem) Dziękuję i ruszamy w dół.. czuje, jak drżą mi kolana. Na samym dole stoku potrzebuje, żebyś mnie mocno przytulił, bo stres nie chce mnie puścić. Wjeżdżamy na górę i robimy małą przerwę na kubek gorącej zupy. Mam ochotę wracać do domu, ale trochę mi szkoda Twoich zjazdów, więc nic nie mówię. Następne zjazdy są już bez przygód ( ale nadal czuje stłuczenie miejsca, gdzie plecy tracą swoją szlachetna nazwę). Wracamy, gdy zaczyna się szarówka. W domu szybki prysznic i robię herbatę z miodem. Zostawiam Ciebie z prasówką i idę przygotować nasz wigilijny wieczór. Na szczęście nie jest tego dużo. Po dłuższej chwili przychodzisz zapytać, czy obowiązuje garnitur? Śmieję się i mowie, że nie. Nie tym razem. Nawet nie został spakowany.
Wieczór.. ławo-stół przed kominkiem dwa wygodne fotele.. Ty w świeżo wyprasowanej koszuli i "garniturowych" spodniach ja w sukience (granat w białe drobne groszki). Kiedy łamiemy się opłatkiem mam łzy wzruszenia w oczach. Tak intymnie spokojnej wigilii nie pamiętam. Do jedzenia tylko to co lubimy.. nie brakuje ryby i .. makowca. Bez pospiechu.. Twoje spokojne, uśmiechnięte oczy.. tylko dla mnie. Cisza.. tylko gdzieś w tle sączy się kolęda.. Rozmawiamy o przesłaniu świat.. a później o zjazdach i o moim upadku (który nadal odczuwam) mowie, że jest dobrze, bo mam nadzieje, że rano będzie lepiej.. Dzwoneczek.. W łóżku zasypiam natychmiast i nie słyszę Twojego powrotu z łazienki.. Morfeusz trzyma mnie mocno w ramionach...
cdn..
Milena 775
foto-Tapety |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję bardzo za każdy komentarz..