Kolejnego dnia obudziło mnie przeczucie,
ze maż mnie wola!..wprost wyskoczyłam z łóżka i dwie godziny wcześniej niż zwykle pojawiłam się w szpitalu,
dosłownie wpadłam do sali w przekonaniu ze może już nie żyje?...
pielęgniarka spojrzała na mnie z uśmiechem:
- dobrze, ze pani przyszła wcześniej, maż był cala noc niespokojny, wyraźnie czeka na panią - powiedziała i wyszła z sali
- podeszłam do łóżka i wzięłam męża za rękę, lekko ściskając jego palce i witając się z nim pocałunkiem jak zawsze...leciutko ścisnął moje ...
Wiedziałam, ze jest bardzo zmęczony, slaby.... nie otwierał w ogolę oczu..wiedziałam, ze po to mnie wezwał..było mi tak potwornie trudno, ale wiedziałam, ze to ten moment by się pożegnać..
Usiadłam obok na łóżku i wzięłam go w ramiona..mówiłam, płakałam, mówiłam..wiedziałam, ze on chce wiedzieć, czy już może odejść, ze ja mu na to pozwalam, ze już nie ma siły by jeszcze zostać ..Wiedziałam to..trzy godziny żegnałam się z moim mężem, człowiekiem, który był wszystkim dla mnie..co mówiłam? trudno to teraz opowiedzieć..to było bardzo osobiste.. tylko miedzy mną a nim..serce mi pękało z rozpaczy, teraz łzy leciały - nie potrafiłam ich zatrzymać- powiedziałam, ze wiem ze już nie może tu zostać, ze może odejść, bo tak będzie lepiej dla niego - nie chce żeby cierpiał!....kiedy pielęgniarka zaglądnęła do sali - cichutko wycofała się zostawiając nam ten czas tylko dla nas..ten ostatni czas tylko dla nas..to był bardzo trudny dzień..ale następny był jeszcze trudniejszy...bo to był ten ostatni dzień..
foto-net |
foto-net |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję bardzo za każdy komentarz..