sobota, 20 stycznia 2018

Święta w górach cz. IX











Kiedy od dawna nagle masz okazje spędzić kilka dni w górach, w ośnieżonym lesie, bez pospiechu, dojazdów — a poza tym jesteś fanem nart i dobrze przygotowany zjazd jest, na wyciągniecie reki, to wiadomo, że każdą chwilę chcesz tam właśnie spędzić, bo każdy urlop kiedyś się kończy.
Tak było i z nami. Kolejny dzień powitał nas mroźnym powietrzem. Opady śniegu ustały. Słonko zachęcało do wyjazdu z nartami na stok. Po wczorajszym moim wypadku doszły kolejne "urazy" w moim układzie mięśniowo — szkieletowym. Czułam, że „mam” kręgi szyjne i kolano przypominało mi, że miało bliskie spotkanie z obudową dźwigni zmiany biegów. Na szczęście nie było to nic bardzo uciążliwego, co potwierdził doktorek, który dokładnie zbadał moje obolałe miejsca — jedyną pociechą było, że nie miałam dodatkowych siniaków. Po wielokrotnych zapewnieniach, że dam rade na stoku, wsiedliśmy do auta. Na stoku było wyjątkowo duzo ludzi, a sam pist dobrze przygotowany po ostatnich opadach śniegu. Spotkaliśmy doktorka z rodziną. Moment rozmawialiśmy, ale i im i nam spieszyło się do nart. Pierwszy zjazd był zupełnie udany, słońce mieliśmy z boku, wiec nie świeciło po oczach, lekki mróz spowodował, że powietrze było czyste i dobrze się oddychało. W dół z prędkością raczej ograniczoną (dla mnie) i po trzech — czterech zjazdach przestałeś robić za moją eskortę! wiedziałam, że chcesz jeździć w swoim tempie. To wszystko dobrze funkcjonowało, ale jednak odczuwałam drobne dolegliwości, wiec postanowiłam zrobić sobie przerwę. Przy kolejnym wjeździe na gore powiedziałam Ci, że pójdę na mały spacer i może zrobię kilka fotek? Nie podobał się Tobie pomysł, że chce gdzieś sama iść, ale nie wybierałam się do lasu tylko w pobliże Resto i dałeś się przekonać. Będziemy w kontakcie telefonicznym — powiedziałam. Buziak i wzajemne zapewnienie, że będziemy na siebie uważać. Poszusowałeś w dół, a ja poszłam w strunę małego zagajnika. Ścieżki były już wydeptane, szlo się dobrze. Przede mną szla para młodych ludzi trzymając się za ręce — rozmawiali z ożywieniem. W bok od zagajnika trafiłam na bajkowo wyglądające drzewa. Wyjęłam telefon i pstrykałam fotka za fotką. Wspaniale widowisko dla oczu i pożywka dla mojej duszy. W oddali słyszałam jeszcze glosy ze stoku, skręciłam w bok, by podejść bliżej zagajnika. W prześwicie drzew zobaczyłam „coś” na śniegu — pies? Postanowiłam podejść bliżej. Porozglądałam się wokoło. Pusto, nawet para, która szła przede mną, gdzieś zniknęła. Weszłam miedzy drzewa kilkanaście kroków. Na śniegu pod ośnieżonym krzewem leżał jelonek (chyba), na mój widok usiłował się zerwać na nóżki, ale nie udało mu się to. Zauważyłam krew pod jelonkiem, gdy się ruszył. Rozejrzałam się ponownie dookoła, obawiając się matki malucha, która mogłaby być niebezpieczna, widząc, że podchodzę do jej dziecka. Wokoło panował spokój, żadnego ruchu, żadnej łamanej gałązki. Pewnie odeszła dalej widząc mnie. Wróciłam kilka kroków w stronę, z której przyszłam. Nie chciałam straszyć zwierzątka. Wyjęłam telefon z kieszeni. Przeglądnęłam adresy weterynarzy w okolicy — nie było! Służby leśne? - zbyt daleko, by przyjechać szybko tu na miejsce. Jak zawsze pozostało zadzwonić do doktorka. Pomyślałam, że pewnie ma nerwy na mnie, że ciągle coś się dzieje i jego urlop jest przerywany przez moje alarmy. Chwile trwało, zanim odebrał — źle się czujesz — zapytał? Zaprzeczyłam szybko i opowiedziałam, co znalazłam. Chwile milczał. Powiedział, żebym poczekała, tam, gdzie jestem, wiec wytłumaczyłam dokładnie, gdzie to jest. Telefon zabrzęczał gwałtownie, powodując gwałtowny ruch jelonka. Dzwoniłeś, żeby się upewnić, że nic mi nie jest i dopytać się dokładnie gdzie jestem. Opowiedziałam dokładnie, co znalazłam i gdzie jestem i że czekam na doktorka. To już wiedziałeś, doktorek zdążył opowiedzieć, że zwierzak potrzebuje pomocy. Prosiłam, żebyś spokojnie został na stoku i że jak doktorek tu dotrze, coś zrobi, to zaraz wrócimy. Chwile głośno zastanawiałeś się, czy nie lepiej, żebyś do mnie jednak doszedł? Chwile dyskutowaliśmy i w efekcie zostałeś na stoku, czekając na mnie. Trochę to trwało, zanim zobaczyłam znajomą sylwetkę doktorka i.. właściciela "Resto" z torbą w ręce (okazało się, że jest on też ratownikiem górskim, z wykształcenia weterynarzem, już od lat niepraktykującym w zawodzie). Pokazałam, gdzie leży jelonek i zostawiłam fachowcom obejrzenie, co się stało. Jelonek był bardzo wystraszony, usiłował się wyrywać z rąk doktorka. Dłuższą chwilę zajmowali się zwierzakiem. Nagle zobaczyłam, jak delikatnie kładą go na śniegu a on.. wstaje! Stal nieruchomo przez moment, po czym odwrócił się i spokojnie poszedł między drzewa. Las tu nie był tak gesty, wiec widzieliśmy go, jak oddalał się od nas. Wyszliśmy na drogę między drzewami i daleko od nas zobaczyliśmy chyba łanie, czyżby matka jelonka? Alan ( właściciel "Resto") wytłumaczył mi, co się stało — jelonek przebił sobie czymś tylną nogę, rana była głęboka, została oczyszczona i zaopatrzona medycznie a później zabandażowana. To postawiło jelonka na nogi i pewnie poszukał swojej mamy. Niestety tego już nie widzieliśmy. Oczywiście miałam wątpliwości, czy powinno się zostawić ranne zwierzątko w lesie. Alan powiedział, że nie było sensu zabierać go z nami, nie było zagrożenia jego życia, miał tylko problem z poruszaniem się, a to zostało zaopatrzone. Lepiej będzie mu z mamą. Obiecał, że następnego dnia pochodzi na po lesie i rozglądnie się, by uspokoić moje wątpliwości. Wróciliśmy na stok. Czekałeś na mnie w Resto, pijąc herbatę, druga czekała na mnie,. Opowiedziałam, co się tam wydarzyło. Postanowiliśmy, że jeszcze kilka zjazdów zaliczymy, przed powrotem do domu.
Na późne popołudnie mieliśmy zaproszenie do doktorka, który potrzebował Twojej pomocy przy urządzeniu podgrzewającym wodę.
Wieczór u doktorka, gdy mężczyźni przestali być zajęci naprawą, był pełen rozmów, śmiechu i dobrego wina. Wracaliśmy ścieżką przez las, nad nami świeciły gwiazdy, a bladolicy księżyc oświetlał nam drogę, widocznie nie dość jasno, bo nagle zaczepiłeś rękawem o jakaś wystającą gałąź i kolejny dzień urlopu kończył się trzaskiem rozerwanego rękawa kurtki!
No cóż? Chyba już przyzwyczailiśmy się do tego, że każdy dzień przynosi różne niespodzianki – niekoniecznie wszystkie dobre. Popatrzyliśmy na siebie i.. parsknęliśmy śmiechem..
cdn..

Milena 775


foto-net




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za każdy komentarz..