środa, 24 stycznia 2018

Święta w górach cz. XII









Dni, które upłynęły tu w zaciszu ośnieżonego górskiego lasu, były dla nas odskocznią od codzienności, która (jak dobrze wszyscy wiedzą) nie błyszczy zbyt kolorowo. Zycie wymusza na nas działania bliskie schematu, od którego wieje nudą. Staraliśmy się nie popaść właśnie w rutynę w naszych „sam na sam”, bo to zabija uczucia, a tu w tym domku otulonym białą śniegową pierzynką, odnaleźliśmy siebie natychmiast w zupełnie innym wymiarze i to było takie niespodziewanie cudowne, prawdziwe.
Wiedziałam, że będzie szkoda wyjeżdżać, ale każdy urlop kiedyś się kończy, nasz tez dobiegał końca, Przygotowania na stoku u Alana do Sylwestra zaczęły się już rano. Doktorek zadzwonił „bladym świtem” (jak na porę wstawania na urlopie) i zapytał, czy może porwać moją męską polówkę, bo polówka jest niezbędna do pomocy przy oświetleniu stoku na wieczór, kiwnąłeś głową potakująco, a ja „wyżebrałam” pół godziny na szklankę wody z sokiem z cytryny i na śniadanie. Tor popiskiwał w pudle, wyszłam z nim na podwórko. Właśnie podjechał Jeep, Andre przywitał się ze mną i już poganiał Cię, żebyś się pospieszył, bo na stoku czekają.
Szybkie cmokniecie i Jeep wystartował z kurzem śniegu spod opon. Wróciłam do domu, wytarłam psu łapki i.. w kuchni czekała praca! Dwie blachy ciasta ( zgodnie z obietnicą), torba ciasteczek i dwie duże tace drobnych przekąsek (spinanych wykałaczką). To był mój udział w przygotowaniach. Zona Andre oferowała pomoc, ale uznałam, że dam rade sama. Ciasto było w piecu, a ja właśnie kończyłam ostatnie przekąski, gdy nagle usłyszałam jakiś dziwny chrobot, przy drzwiach wejściowych. Z telefonem w ręce zeszłam te piec schodków do drzwi (możliwie jak najciszej). Sprawdziłam wizualnie, że klucz jest w zamku. Podeszłam bliżej i prawie wstrzymałam oddech, Za drzwiami ktoś był i usiłował wsuwać coś do zamka, słyszałam lekki chrobot i w tej chwili zadzwonił u tego kogoś telefon. Słyszałam wyraźnie, że ten przed drzwiami złościł się na kogoś, że podał mu chyba zły adres, bo ma problem z drzwiami (uznałam, że ten ktoś, zajęty rozmowa nie będzie nadsłuchiwał pod drzwiami i lekko przekręciłam klucz drugi raz w zamku) prawie bez żadnego dźwięku, mało tego (ponieważ rozmowa nadal trwała) założyłam blokadę, która normalnie zakładaliśmy na noc.
Odeszłam od drzwi, wyciszyłam telefon i wysłałam do poznanego policjanta SMS - „pod drzwiami mam włamywacza, który (jak wynikało z rozmowy, czekał na kumpla z narzędziami”. Trzymałam telefon w dłoni i czekałam, na odpowiedz, której nie było! Weszłam po schodkach na gore do pokoju i zadzwoniłam do niego, chwile nie odbierał, ale w końcu usłyszałam jego zasapany głos, w dwóch zdaniach opisałam sytuacje. Odpowiedział, że wysłał do mnie patrol i właśnie wsiada do samochodu, mam być cicho i czekać. Znowu zeszłam bliżej drzwi. Słyszałam, jak ten ktoś tupie, chodząc blisko drzwi. Wróciłam do pokoju, pomyślałam, że na poddaszu nad drzwiami jest małe okno, może coś zobaczę? Wspięłam się po drabinie, na poddaszu panował lekki półmrok, ale widziałam, gdzie stawiam nogi, żeby czegoś nie potracić. Podeszłam z boku okienka. Na dole zobaczyłam młodego człowieka, zimowe ubranie, czarna czapka. Palił nerwowo papierosa. Nie patrzył w gore, zrobiłam zdjęcie. Udało się złapać jego twarz. Zdenerwowana zeszłam po drabinie, w pokoju zobaczyłam, że mam SMS od policjanta (nie słyszałam, wyciszyłam telefon) pytał, czy coś się zmieniło? Odpowiedziałam, że facet czeka na kogoś i posłałam fotkę, którą zrobiłam. Facet znudzony czekaniem znowu zaczął grzebanie w zamku. Wiedząc, ze założona blokada nie pozwoli na żadne sforsowanie drzwi, cichutko wysunęłam klucz z drzwi. Chrobotanie w zamku znacznie się zwiększyło, usłyszałam głośne przekleństwo i nagle wszystko ucichło.
Ale tylko na moment! Po chwili zupełnie inne dźwięki zaczęły dobiegać zza drzwi, czy to nie.. piłowanie? I Właśnie wówczas, gdy te dźwięki nabierały intensywności – usłyszałam kilka głosów za drzwiami, jakieś zamieszanie, krzyki i pukanie do drzwi. Stałam niezdecydowana co mam zrobić, ale zadzwonił telefon i policjant powiedział, że to on puka! Uff! Ulga to już po wszystkim! Zdjęłam blokadę, przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam drzwi, przede mną stal policjant (Paul)i prawie wepchnął mnie do środka i zamknął za nami drzwi na klucz, Dopiero teraz powiedział, że tego spod drzwi, jego koledzy zabrali, a on chce zatrzymać tego drugiego. Czekaliśmy w napięciu. Mijały minuty i nic się nie działo, zadzwonił piekarnik, poszłam wyjąć ciasto i właśnie w tym czasie usłyszałam, jak pod dom podjeżdża motor. Chciałam zejść po schodkach, ale policjant gestem zabronił mi. Stałam w progu kuchni i patrzyłam. Do drzwi ktoś podszedł, nawoływał po imieniu, następnie próba sforsowania drzwi ( ramieniem?) i jakieś słowa, których nie zrozumiałam. Policjant pokazał mi gestem, żebym się schowała. Teraz mogłam tylko nadsłuchiwać. Rozległ się coś jakby warkot wiertarki, gwałtowne otwarcie drzwi, coś spadło.. chwila kotłowaniny i krzyki.. Gdy wyjrzałam z kuchni, Paul wyprowadzał drobnego człowieka z domu, a przed domem czekał drugi policjant. Chwila rozmowy i usłyszałam odjeżdżające auto — wszystko ucichło. Paul rozmawiał z kimś przez telefon. Powiedział, żebym niczego nie ruszała i nie dotykała. Pod dom podjechał duży samochód z mała laweta, by zabrać motor, Dwie osoby oglądało drzwi. Nie widziałam co dalej, Paul kazał mi zostać w kuchni.
Na szczęście nic nie było uszkodzone, kilka rys na zamku (to bardzo specjalny) drzwi, sprawdzili wszystko dokładnie – (zamek działał dobrze), obeszli dom dookoła, nic nie było ruszone, nawet żadnych śladów nie było. Paul powiedział, że prześle kopie raportu kuzynowi. Dowiedziałam się tez, że to kolejny domek, który chcieli okraść, złapanie ich było sukcesem (a ja w tym miałam udział), odmówił kawy, ale powiedział, że spotkamy się wieczorem u Alana. Gdy wyszedł dopiero
puściły mi nerwy (a myślałam, że ich nie było) pomyślałam, co by było, gdyby, udało się wejść złodziejowi do środka, a ja byłam sama? Może oglądałam zbyt wiele policyjnych filmów? A może to mogło skończyć się tragicznie? Zapragnęłam nagle, żebyś wrócił już do domu, zadzwoniłam do Ciebie. Odbierając telefon, słyszałam, że rozmawiasz z doktorkiem – okazało się, ze właśnie wracacie do domu, powiedziałam, że mieliśmy probe włamania, usłyszałam Twoje głośne „co??! i już dojeżdżamy!”
Kilka chwil i Jeep hamował pod domem. Gdy otworzyłam drzwi, widziałam, że jesteś zdenerwowany – wszystko w porządku? - zapytałeś. Odpowiedziałam, że już tak i na moment „utonęłam” w Twoich ramionach. Poszliśmy do pokoju i opowiedziałam, co się wydarzyło. Doktorek wstał z kanapy i spacerował po pokoju, słuchałeś do końca mojej relacji i zapytałeś, dlaczego nie zadzwoniłam od razu? Popatrzyłam na Ciebie i powiedziałam, miałam nadzieje, że Paul będzie szybciej i że będzie wiedział lepiej co zrobić, gdyby nie odpowiedział, to przecież dzwoniłabym po Ciebie. Andre powiedział, że dobrze zrobiłam. Poszliście pooglądać drzwi. Siedziałam chwile bez ruchu.. pomyślałam, że ktoś mnie dobrze strzeże i że jestem bardzo wdzięczna. Wstałam, z zamiarem zobaczenia co robicie, ale doktorek od drzwi wolał do mnie, że spotkamy się później i już wychodził. Pozamykałeś drzwi i przyszedłeś do mnie do kuchni. Przytuliłam się do Ciebie i powiedziałam, o czym myślałam, gdy Paul wyszedł. Podniosłeś moją głowę do góry i powiedziałeś, że dlatego powinnam natychmiast dzwonić po Ciebie, żeby nie mieć takich myśli. Po obiedzie „zarządziłam” drzemkę, by odparował stres. Chwila odpoczynku była dobrym pomysłem, biorąc pod uwagę, że Ty dość niechętnie „zarywałeś” noce. Nawet zbytnio nie protestowałeś, dość szybko słyszałam Twoje pochrapywanie, zanim zapadłam w mój sen o majowej lace.
Budzik telefonu pozwolił szybko otworzyć oczy, przyznałeś, ze drzemka była dobrym pomysłem. Dzwonił doktorek (tym razem do Ciebie), miał jakiś drobny problem z autem i potrzebował pomocy. Umówiłeś się z nim za godzinę, miałeś w planie rabanie drewna do kominka i zamocowanie malej polki w kuchni.
Postanowiłam upiec chleb, na jutro. Zajęta tym, nawet nie zauważyłam, że minęła godzina, dopiero widząc, że ubierasz kurtkę, pomyślałam, czas wyjątkowo szybko dzisiaj płynie. Szybki buziak i już Ciebie nie było. Ścieżką przez las do Andre było blisko. Starannie zamknęłam za Toba drzwi.
Zadzwoniłam do Anne, ustalając z nią kilka szczegółów na wieczór. Upewniłam się, że nie potrzebuje mojej pomocy. Wyszłam z psem. I później stojąc pod prysznicem, pozwoliłam, by strugi cieplej wody wolno spływały i zmywały ze mnie cały stres.
W niedługim czasie byłam gotowa, z wysuszonymi włosami, ubrana w „świąteczną” sukienkę i dobry humor czekałam na Twój powrót. Wróciłeś dość szybko, popatrzyłeś na mnie i Twój uśmiech był dla mnie wystarczającym komplementem.
Słyszałam, pod prysznicem coś mówiłeś? Bo chyba nie śpiewałeś?
Później siedząc przed kominkiem (mieliśmy jeszcze trochę czasu), rozmawialiśmy o naszym pobycie tu w górach i że kiedyś to musimy powtórzyć. Gdy zapytałam, czy jesteś zadowolony z tak spędzonych świat, odpowiedziałeś, że pierwszy raz od bardzo wielu lat święta nie wywołały żadnego stresu. To była, najlepsza odpowiedz.
Spakowaliśmy do bagażnika nasze rzeczy na nary, łącznie z nartami. Byliśmy gotowi do wyjścia. Jeszcze tylko blachy z ciastem, papierowa duża torba z ciasteczkami i dwie tace przekąsek – staranie ustawione w aucie. Pies został zamknięty w kuchni (tam była terakota na podłodze) ze swoim pudelkiem z kocykiem. Dwa razy sprawdziłam zabezpieczenie drzwi. Kilka minut i byliśmy u Andre. Okazało się, że jesteśmy pierwsi z zaproszonych gości. Młodzież zorganizowała sobie inne zakończenie roku, nie chcieli świętować z nami, to było zrozumiale. Ciasto i reszta zaopatrzenia przywieziona z nami została przeniesiona do Jeepa Andre (to z nimi mieliśmy jechać na stok), narty zostały zapięte w uchwytach. W salonie (dużo większym niż u nas) było dużo dekoracji, wszędzie stały płonące świece. Chwile pomagałam w kuchni Anne, dowiedziałam się, dlaczego nie jeździ na nartach, okazało się, ze dwa lata temu miała poważny wypadek, skomplikowane złamanie nogi (tytanowe śruby pozostały w nodze) i pozostał jej uraz. Powiedziała, że dla niej te dwa lata to jeszcze za wcześnie. Dobrze to rozumiałam. Dzwonek zaanonsował kolejnych gości – znajomy policjant Paul z zoną, druga para (okazało się, że to ludzie z domku obok) widywałam ich na stoku, Trochę później przyjechał brat Anne z przyjaciółką, oni byli na urlopie bliżej tamtego stoku, gdzie Andre złamał rękę. Wieczór upływał w dobrej atmosferze. Anne przygotowała dużo dobrych rzeczy do zjedzenia, piliśmy niewiele alkoholu, bo umówione spotkanie u Alana na stoku, by zakończyć ten dzień i cały rok wymagało jazdy autem. Kierowcy zupełnie nie ruszali kieliszków z szampanem, naszym miała być Anne, ona w ogolę nie pila alkoholu. Ok. 22.00 zaczęliśmy zbierać się do wyjazdu, przebierając się (stosownie) na narty.
Droga upłynęła na żartowaniu, stok powitał nas oświetlonym tarasem przy „Resto” Alana. Przemyślnie upięte lampiony i inne dekoracje umocowane do barierek tarasu. Stok był niewidoczny w kompletnej ciemności. Spojrzałam na termometr -5°C i zero wiatru, było super. Zaniosłam do Alana przywiezione ciasto, ciasteczka i przekąski, Anne dorzuciła do tego tace z pokrojonymi różnymi serami, wszystko to zostało poustawiane na stolach wzdłuż barierek (zimny bufet „pod gwiazdami” i uważnym okiem Księżyca).To wszystko było niespodzianka, bo wcześniej Alan z doktorkiem nic nie powiedzieli nikomu, jak to będzie wyglądało.
Było nas ok. 20 osób, ludzi, których wcześniej widywałam tu na stoku. Nie było tym razem dzieci. Alan wytłumaczył, że w „Resto” są gorące i zimne napoje, reszta na tarasie. A ten rok pożegnamy zjazdem z pochodniami i że, nawet jeśli ktoś nie robił tego nigdy, to nie ma się czego obawiać, prosił, żeby odbyło się to spokojnie. Patrzyłam na zupełnie niewidoczny stok i niezbyt sobie to wyobrażałam. Tymczasem wszyscy już zaczęli przypinać narty, a Alan z doktorkiem rozdawali pochodnie (były długie, ale lekkie), które należało odpalić od ognia w dużym kuble z ogniem przed „Resto”. Doktorek tłumaczył, że zaczynamy zjeżdżać po cztery osoby, jedna za druga i następna czwórka.. Oczywiście w pierwszej czwórce był Alan doktorek, Ty i Paul – mimo że byłam pewna, że Ty wiesz, o co chodzi, to nic nie powiedziałeś mi wcześniej.
Pierwsza czwórka ruszyła wolno jeden za drugim i pochodniami i wyglądało to bajkowo, chwile jechaliście w ciemności rozświetlonej tylko blaskiem pochodni, ale gdy następna czwórka zaczęła zjazd (w tej byłam ja).. na stoku zaczęły się zapalać sukcesywnie światła i wyglądało to tak, jakby ta pierwsza czwórka uruchomiła jakiś sprytny system oświetlenia! To było wspaniale! Zjeżdżaliśmy wolno ze stoku, a przed nami otwierała się jasna droga zjazdu; Muszę przyznać, że bardzo mi się to spodobało! Na dole, czekałeś na mnie obok wielkiego kosza z piaskiem, w który wkładaliśmy pochodnie. Podobało się? - spytałeś. Bardzo – odpowiedziałam, przyciągnąłeś mnie ramieniem do siebie. Wjechaliśmy wyciągiem na gore, do 23.30 można było zjeżdżać ze stoku i widziałam, że prawie wszyscy chętnie z tego skorzystali. O 23.30 Alan zgasił oświetlenie stoku, wyłączy wyciąg i wszyscy spotkaliśmy się na tarasie, dobre humory dopisywały, pojawiły się kawa i herbata – tace z jedzeniem opróżniały się w dobrym tempie. Rozmowy i śmiech rozlegał się wśród ośnieżonych drzew okalających od zachodu „Resto”. Dziesięć minut przed północą Alan wyniósł szampany i kieliszki, równo o północy wystrzeliły korki szampanów i z głośnym gwizdem poszybowały w niebo kolorowe race! Składaliśmy sobie życzenia, patrząc w oczy i czując, że te życzenia tak osobiste, są prawdziwe, a nie tylko „odklepane” zwyczajowo. Długo trwało, zanim wszyscy wszystkim złożyli życzenia, dużo dobrych slow, uśmiechów, wymiany numerów telefonów. Chcieliśmy pożegnać się z Alanem, ale Andre usilnie prosił, żebyśmy jeszcze jutro zostali i zaprosił nas i Alana na świąteczny obiad w pierwszy dzień nowego roku. Nic nas nie goniło, zgodziliśmy się. Później, gdy zadzwoniłam do kuzyna z życzeniami i chciałam go uprzedzić, że zostajemy jeden dzień dłużej, okazało się, że, doktorek to już ustalił z kuzynem. Zmęczeni takim wyczynowym pożegnaniem roku, zasnęliśmy natychmiast po przyłożeniu głowy do poduszek. Rankiem leniwie otworzyłam oczy i uświadomiłam sobie, że muszę niestety wstać, bo mój puchaty „obowiązek” niecierpliwie popiskiwał w pudle. Obiad u doktorka był właściwie jednym długim pożegnaniem przyjaciół, oni mieszkali daleko od nas, ale co to znaczy „daleko”? Gdy się chce spotkać, to nic nie jest daleko! Andre zaprosił nas na swoją łajbę (w lecie) i widziałam, że to się Tobie spodobało! My zaprosiliśmy na nasze „ranczo” na wsi.. Alana także. Alan nas zaskoczył, bo na obiad przyjechał, ze swoim przyjacielem. Oczywiście Andre wiedział to doskonale, znali się od lat, my dowiedzieliśmy się na pożegnanie. Każdy ma swój sposób na życie. Jestem osobą tolerancyjną i to nie było dla mnie żadnym problemem. To była wizyta pożegnalna, Anne miała łzy w oczach (ja też).Wymieniliśmy wszystkie możliwe adresy! Resztę dnia spędziliśmy na sprzątaniu pakowaniu, sprawdzaniu wszystkiego i jeszcze raz sprawdzaniu. Długą noc, w którą dwoje ludzi odnajdywało kolejny raz bliską bliskość, bez pospiechu. Ta noc była naszym specjalnym pożegnaniem domku w górskim mocno ośnieżonym domku, pożegnaniem tych wszystkich zdarzeń (wszystkie nasze wspomnienia zostały starannie zapakowane). W trakcie cichych rozmów, między nami w te specjalna noc, powiedziałeś mi, że jesteś pewien, ze w kolejnym wcieleniu chcesz mnie spotkać i zrobisz wszystko, by tak było – nic piękniejszego nie mogłam usłyszeć od Ciebie.
Rankiem pożegnaliśmy wspaniale miejsce naszego szczególnego urlopu.
Do następnego razu!..


Milena 775

foto-net


poniedziałek, 22 stycznia 2018

Święta w górach cz. XI








Kolejny dzień zaczął się oczywiście od wizyty u doktorka.
Koniecznie chcieliśmy dowiedzieć się, jak się czuje. Wczoraj było pełno stresu.
Drzwi otworzyła nam córka Andre. On siedział przed komputerem, na nasz widok wstał i lekko utykając, podszedł do nas. Uśmiechnięty jak zawsze i w dobrym humorze. Pierwsze zaskoczenie – był na środkach przeciwbólowych ? (w końcu to lekarz). Przywitał nas wiadomością, że oczywiście jesteśmy zaproszeni na Sylwestra na stoku u Alana. Kolejne zaskoczenie, bo nie rozmawialiśmy na temat Sylwestra.
Patrzyłam zdumiona na niego, nie było po nim widać żadnej traumy po wczorajszym wypadku — gdyby nie ręka w gipsie — pomyślałabym, ze wypadku nie było.
Był zaaferowany ustalaniem szczegółów z Alanem. Na moją uwagę, że ma mocne stłoczenie nogi — odpowiedział, to tylko stłoczenie i że bywało gorzej, niemniej jednak dzisiaj zrobi sobie przerwę na stoku. My przerwy nie musieliśmy robić — prosto od Andre pojechaliśmy na stok. Pogoda była wymarzona, lekki mróz i trochę słońca. Wyjątkowo duzo ludzi. Wśród narciarzy pod wyciągiem, zauważyłam też policjanta, którego poznaliśmy w dniu mojego wypadku.
W domu czekała na nas.. ryba po grecku i na deser sernik. Patrzyłam na Twoją opalona twarz, uśmiechnięte oczy i byłam szczęśliwa, bo i Ty wyglądałeś na szczęśliwego. Ten urlop miał magiczną moc. Właśnie szykowałam czekoladę, gdy rozległego się płukanie do drzwi. Poszedłeś otworzyć i.. usłyszałam głosy doktorka i Anne. Po chwili serwowałam nam kubki, z gorącą, aromatyczną czekoladą. To byli bardzo sympatyczni ludzie. Rozmowa i dużo śmiechu, widziałam, że lubisz towarzystwo doktorka. Kilkakrotnie widziałam, że Andre wymienia spojrzenia z żoną. O co chodziło? W pewnym momencie wstał i wyszedł z pokoju. Wrócił z dużym pudlem w rękach (nawet gips mu w tym nie przeszkodził). Patrzył na mnie z uśmiechem. Nie zabijesz mnie? - zapytał, stawiając pudło na podłodze. Zaskoczona nie wiedziałam co mam powiedzieć. Roześmiałam się i powiedziałam, że życie mu daruje!.. i wtedy z pudła rozległ się cichy pisk? a może mi się zdawało? Andre popatrzył na mnie, na Ciebie i otworzył pudło. W środku na małym kocyku leżał piesek. Mały, puszysty śliczny szczeniak. Patrzył na nas ślepkami ze znakami zapytania. Andre zaczął tłumaczyć, że to potomstwo jego wilczurka i suczki (dużo mniejszej) tej samej rasy, miot to 5 sztuk, dwa były dla doktorka, postanowił, że jednego podaruje nam, bo uznał, że mamy wszystkie pozytywne cechy właściciela psa. Patrzył na mnie, a ja już trzymałam psiaka na rękach. Miał miękką, delikatna sierść i mały ostry języczek, którym lizał mnie po palcach. Podałam go Tobie. Głaskałeś go i jednocześnie patrzyłeś w moje oczy. Rozmawialiśmy kiedyś o psie, ale ja nie miałam na myśli dużego psa. Oczywiście w naszym domu na wsi to było możliwe, ale teraz zostaliśmy zaskoczeni "prezentem"(a przecież wiadomo, ze żadne zwierzątko prezentem nie jest, to zobowiązanie na długie lata). Chwila milczenia przerywana popiskiwaniem psiaka. Andre przekonywał nas, że to dobry pomyśl (wiedział, że mieszkamy na wsi) - piesek jest zdrowy, odrobaczony i zaszczepiony..i je już z miski. Zapewniał, że to nie będzie wielki pies. Na te słowa jego żoną Anne wyjęła ze swojej przepastnej torby smycz.. obroże.. dwa pudelka (nie wiem czego).. nawet dwie metalowe miski były w jej torbie. Roześmiała się, mówiąc, to przenośny butik. Miałam już chęć na tego psiaka, ale oczywiście decyzję musieliśmy podjąć razem. Popatrzyłeś na doktorka a później na mnie, spokojnie odłożyłeś psiaka do pudelka. Wiesz, że w większości to będzie Twój obowiązek? - powiedziałeś. Wiedziałam, Twoja praca zajmowała prawie cały dzień. To oznaczało, że jesteś gotowy wyrazić zgodę. Doktorek wyprzedził mnie o dwie sekundy, wyciągając do Ciebie rękę i mówiąc — nie ma to, jak męska decyzja! Cmoknęłam w Twój (z lekko kiełkującym zarostem) policzek. Doktorek zaśmiał się głośno, przytulając mnie mocno zdrowym ramieniem. Psiak usiłował wyjść z pudła. Poszłam do kuchni po wino i kieliszki. Wypiliśmy po kieliszku wina, sernik szybko zniknął z talerza.. Niespodziewanie goście wyszli, zostawiając nam "niespodziankę", a żegnając się przy aucie, dodatkowo dużą torbę suchej karmy dla psiaka (na przyszłość). Puszysty szczeniak wygłaskany i poprzytulany przeze mnie został wyprowadzony na podwórko. Chodził, śmiesznie unosząc łapki (zimno).. długą chwilę nie zdecydował się na nic więcej.. niestety! Wreszcie — sukces!
Noc upłynęła z popiskiwaniem psiaka, który otulony kocykiem spał w kartonie z mojej strony łóżka. Poranek wyciągnął mnie spod ciepłej kołderki.. no cóż, obowiązek piszczal obok. Tym razem "kałuża" pojawiła się pod drzwiami, zanim otworzyłam drzwi. No trudno. Najwyraźniej za późno wstałam.
1/2 Saszetki z jadzeniem 5 razy dziennie (zgodnie z tym, co przekazał doktorek — przez kolejne 3 tygodnie, tylko to i woda). Właśnie to było w pudelkach, które dała nam Anne. Już wiedziałam, że mamy w domu maleństwo, które ma swoje potrzeby a dla nas to kolejny członek rodziny na długie lata. Zawsze kochałam zwierzęta, ale po śmierci Saby (jamnik długowłosy) jakoś nie mogłam się zdecydować na innego psa. Teraz ?.. Urlop w górach okazał się pełen wspaniałych momentów, również takich, które mogły być groźne ( dały nam lekcje na przyszłość). Poznaliśmy sympatycznych ludzi. Teraz jeszcze podarował nam przyjaciela na lata. Byłam bardzo szczęśliwa, że nasz urlop pozwolił nam odnaleźć siebie w zupełnie inny sposób, niż miało to miejsce w naszej codzienności – aktywność w dzień, w bardzo specjalny sposób przełożyła się na nasze noce, Nasze długie rozmowy przy kominku, Widziałam tylko pozytywy, mimo wszystko, Wiedziałam, że długo będziemy wspominać te dni w górach, domek w zaśnieżonym lesie.. Będziemy chcieli tu wrócić.. to było pewne..
Przed nami jeszcze Sylwester..

cdn

Milena 775






niedziela, 21 stycznia 2018

Święta w górach cz. X










Ranek zastał nas w łóżku (wczorajszy późny powrót od Andre, trwał jeszcze długo na „białej sali” naszego łózka). Niespodziewanie zadzwonił telefon – doktorek pytał, w jakiej kondycji jesteśmy? Odpowiedziałam, że w bardzo dobrej – usłyszałam śmiech w telefonie, Andre tłumaczył nam, że jego rodzinka wybiera się na zakupy, a on ma ochotę na wypad 25 km dalej na inny stok, ponoć bardziej „nadający się do jazdy”.
Nie chciał tego sprecyzować, powiedział, że pewnie Ty to zrozumiesz bez tłumaczenia. Popatrzyłam na Ciebie – uśmiechałeś się, kiwając potakująco głową! Zrozumiałam, że masz ochotę na ten wypad. Powiedziałam doktorkowi, że potrzebujemy 45 min. Odpowiedział, że będzie u nas za 45 minut i rozłączył się.
Woda z cytryną, śniadanie i rozmowa na temat wyjazdu, nie miałam zbytnio ochoty na ten stok bardziej „nadający się do jazdy” (moje obtłuczenia nadal były odczuwalne). Po chwili dyskusji ustaliliśmy, że pojedziesz sam z Andre, obiecałeś mi, że będziesz uważał na stoku i że wrócisz cały przed wieczorem. Niby śmialiśmy się z moich obaw, ale ja czułam jakiś dziwny wewnętrzny niepokój. Rozdarty rękaw Twojej kurtki to mógłby być dodatkowy argument, żebyś nie pojechał. Mógłby być, ale widziałam, że masz ochotę, więc przejrzeliśmy kurtki kuzyna – jedna pasowała na Ciebie idealnie.
Przed domem doktorek dawał znać klaksonem, że chyba trochę się spieszy? Długi pocałunek i patrzenie w Twoje oczy, w których widziałam iskierki podekscytowania poznania nowego stoku. Odprowadziłam Cię do Jeepa doktorka, zamocowałeś narty obok nart Andre, pomachaliście mi na pożegnanie i już po chwili auto zniknęło za drzewami.
Czym zająć ręce wiedziałam, ale czym zająć myśli? Zacerowanie rękawa kurtki zajęło mi trochę czasu, przydały się kawałki materiału, które wycięłam z wewnętrznej części kieszeni moich spodni na narty (i tak „nie używałam” tej kieszeni).Trochę zajęło mi gotowanie i sprzątanie w kuchni, później zeszłam do piwniczki i zrobiłam listę tego, co już zużyliśmy z zapasów kuzyna, Postanowiłam pojechać do sklepu (musiałam się czymś zająć). Tym razem dotarłam do Supermarketu bez problemu, spacerowałam między rejonami, wybierając z polek to, co było na liście i — dokładając jeszcze trochę innych produktów (w ramach malej niespodzianki dla kuzyna). Co jakiś czas spoglądałam na telefon. Milczał uparcie. Ani wiadomości, ani SMS.. nic! Godziny upływały, a telefon milczał. Moja wyobraźnia zaczęła swoja prace, pojawiały się obrazy niezbyt przyjemne. Wysłałam SMS-a z zapytaniem, jak się bawicie? Odpowiedzi nie było! Teraz już zaczęłam się denerwować. Starałam się nie panikować.. może po prostu nie ma tam zasięgu? A może telefon masz wyciszony? Po godzinie zadzwoniłam do zony doktorka z zapytaniem, czy się odzywał? Odpowiedziała, że nie, ale nie była wcale zdenerwowana, stwierdzając, że nigdy nie dzwoni, gdy jeździ na nartach. Pozostało mi czekać nadal, za oknem zaczynała się szarówka, zaświeciła się lampa na domku. Kwadranse ciągnęły się niemiłosiernie, za oknem było już całkiem ciemno. Wysłałam do Ciebie kilka SMS-ów, odpowiedzi nie było, gdy zadzwoniłam, automat poinformował, że abonent jest chwilowo niedostępny, identyczny komunikat był u doktorka.
Późnym wieczorem (pewnie wydeptałam stale ślady w wykładzinie, chodząc w tę i z powrotem) usłyszałam pukanie. Z duszą na ramieniu podeszłam do drzwi, chwile stałam niezdecydowana co mam zrobić? Może to ktoś obcy? A może to np. policja ze złymi wiadomościami? Otworzyłam.. za drzwiami stałeś Ty, z nartami na ramieniu! Zapomniałem kluczy – usłyszałam. Wpuściłam Cię do środka, wtuliłam się w zimną kurtkę, objąłeś mnie, mówiąc – pozwól mi się przebrać. Chwile później siedzieliśmy blisko kominka z kubkami gorącej herbaty. Dopiero teraz nerwy zaczęły mnie puszczać. Opowiadaj – poprosiłam drżącym głosem.
Oto co się wydarzyło – dojechaliście bez problemów, dyskutując o technikach zjazdów. Stok okazał się dużo wyżej w skali trudności. Duzo ludzi. Pierwszy zjazd był udany, Andre cieszył się głośno, okazało się, że on uwielbia ryzyko. Kolejne zjazdy. Czas szybko mijał (gdy się zjeżdża na nartach, nie sprawdza się upływającego czasu). Zjeżdżaliście kolejny raz — przewróciłeś się, ale bez żadnego problemu i żadnego urazu (na szczęście), ale ta chwila opóźnienia spowodowała, że straciłeś z oczu doktorka. Gdy chciałeś go namierzyć, dzwoniąc do niego, okazało się, że nie masz telefonu (kiedy i gdzie wypadł z kieszeni? - nie zapiałeś jej?). Przy wyciągu doktorek czekał (nie widział, że upadłeś, uznał, że to może już zmęczenie?).Wjechaliście na gore. To miał być ostatni zjazd – doktorek szarżował i w pewnym momencie upadł, widziałeś, że próbował się ratować przed upadkiem wyciągniętą ręką. Nie wyglądało to dobrze, gdy podjechałeś do niego, miał twarz wykrzywioną bólem. Od razu powiedział Ci, że pewnie złamał rękę i ze boli go noga. Kobieta, która zatrzymała się obok, wezwała pomoc. Zwieźli go ze stoku, Pojechałeś Jeepem za karetka do szpitala. Zanim zrobili badania, to upłynęło dużo czasu. Na nieszczęście okazało się, że doktorek ma mocno poobijaną nogę, biodro (nie złamane) a złamana jest ręką, tuż za nadgarstkiem, Założyli mu gips, nie wyraził zgody na pozostanie w szpitalu (no cóż? ponoć najgorzej leczy się lekarzy). Przywiozłeś go do domu (trudno było mu się poruszać), nawet nie wszedłeś do nich, bo wiedziałeś, że pewnie umieram z nerwów. Ścieżką przez las wróciłeś. Zamilkłeś i zapanowała cisza. Patrzyłam na Ciebie, powiedziałam tylko – to mogłeś być Ty.
Popatrzyłeś na mnie i powiedziałeś — wszystkiego nie da się przewidzieć.
Byleś zmęczony. Bardzo.
Powstrzymałam napływające łzy.
Później w łóżku, przytulona do Ciebie i słuchając Twojego ciężkiego oddechu, myślałam, jak niewiele trzeba, by wszystko nagle się skończyło. Myśli moje wirowały pod sufitem. Jak dobrze, że jesteś..
Podświadomość ostrzegała mnie przed Waszym wyjazdem, ale jak zatrzymać coś, co na starcie nie wygląda źle? Są zdarzenia nagle, których nie da się przewidzieć. Nie da się przesiedzieć życia w czterech ścianach, bo i tam może nas spotkać coś złego.
Czy powiedziałam Ci wszystko, co zawsze chciałam powiedzieć?. Czy Ty powiedziałeś mi słowa, które powinny paść? A gdyby zabrakło nagle szansy na to?
Obiecałam sobie, że nigdy nie będę odkładała ważnych slow na później.. bo tego „później” może nie być. Te dni urlopu (wszystkie zdarzenia) doskonale nam to powinny uświadomić. Jesteśmy jak piórka na wietrze jak pył widziany w promieniach słońca – to nic trwałego (niestety). Nie odkładajmy niczego na potem.
Uświadomiłam sobie, że te dni urlopu są dla nas swoistą lekcją życia..

cdn


Milena 775

foto-net


sobota, 20 stycznia 2018

Święta w górach cz. IX











Kiedy od dawna nagle masz okazje spędzić kilka dni w górach, w ośnieżonym lesie, bez pospiechu, dojazdów — a poza tym jesteś fanem nart i dobrze przygotowany zjazd jest, na wyciągniecie reki, to wiadomo, że każdą chwilę chcesz tam właśnie spędzić, bo każdy urlop kiedyś się kończy.
Tak było i z nami. Kolejny dzień powitał nas mroźnym powietrzem. Opady śniegu ustały. Słonko zachęcało do wyjazdu z nartami na stok. Po wczorajszym moim wypadku doszły kolejne "urazy" w moim układzie mięśniowo — szkieletowym. Czułam, że „mam” kręgi szyjne i kolano przypominało mi, że miało bliskie spotkanie z obudową dźwigni zmiany biegów. Na szczęście nie było to nic bardzo uciążliwego, co potwierdził doktorek, który dokładnie zbadał moje obolałe miejsca — jedyną pociechą było, że nie miałam dodatkowych siniaków. Po wielokrotnych zapewnieniach, że dam rade na stoku, wsiedliśmy do auta. Na stoku było wyjątkowo duzo ludzi, a sam pist dobrze przygotowany po ostatnich opadach śniegu. Spotkaliśmy doktorka z rodziną. Moment rozmawialiśmy, ale i im i nam spieszyło się do nart. Pierwszy zjazd był zupełnie udany, słońce mieliśmy z boku, wiec nie świeciło po oczach, lekki mróz spowodował, że powietrze było czyste i dobrze się oddychało. W dół z prędkością raczej ograniczoną (dla mnie) i po trzech — czterech zjazdach przestałeś robić za moją eskortę! wiedziałam, że chcesz jeździć w swoim tempie. To wszystko dobrze funkcjonowało, ale jednak odczuwałam drobne dolegliwości, wiec postanowiłam zrobić sobie przerwę. Przy kolejnym wjeździe na gore powiedziałam Ci, że pójdę na mały spacer i może zrobię kilka fotek? Nie podobał się Tobie pomysł, że chce gdzieś sama iść, ale nie wybierałam się do lasu tylko w pobliże Resto i dałeś się przekonać. Będziemy w kontakcie telefonicznym — powiedziałam. Buziak i wzajemne zapewnienie, że będziemy na siebie uważać. Poszusowałeś w dół, a ja poszłam w strunę małego zagajnika. Ścieżki były już wydeptane, szlo się dobrze. Przede mną szla para młodych ludzi trzymając się za ręce — rozmawiali z ożywieniem. W bok od zagajnika trafiłam na bajkowo wyglądające drzewa. Wyjęłam telefon i pstrykałam fotka za fotką. Wspaniale widowisko dla oczu i pożywka dla mojej duszy. W oddali słyszałam jeszcze glosy ze stoku, skręciłam w bok, by podejść bliżej zagajnika. W prześwicie drzew zobaczyłam „coś” na śniegu — pies? Postanowiłam podejść bliżej. Porozglądałam się wokoło. Pusto, nawet para, która szła przede mną, gdzieś zniknęła. Weszłam miedzy drzewa kilkanaście kroków. Na śniegu pod ośnieżonym krzewem leżał jelonek (chyba), na mój widok usiłował się zerwać na nóżki, ale nie udało mu się to. Zauważyłam krew pod jelonkiem, gdy się ruszył. Rozejrzałam się ponownie dookoła, obawiając się matki malucha, która mogłaby być niebezpieczna, widząc, że podchodzę do jej dziecka. Wokoło panował spokój, żadnego ruchu, żadnej łamanej gałązki. Pewnie odeszła dalej widząc mnie. Wróciłam kilka kroków w stronę, z której przyszłam. Nie chciałam straszyć zwierzątka. Wyjęłam telefon z kieszeni. Przeglądnęłam adresy weterynarzy w okolicy — nie było! Służby leśne? - zbyt daleko, by przyjechać szybko tu na miejsce. Jak zawsze pozostało zadzwonić do doktorka. Pomyślałam, że pewnie ma nerwy na mnie, że ciągle coś się dzieje i jego urlop jest przerywany przez moje alarmy. Chwile trwało, zanim odebrał — źle się czujesz — zapytał? Zaprzeczyłam szybko i opowiedziałam, co znalazłam. Chwile milczał. Powiedział, żebym poczekała, tam, gdzie jestem, wiec wytłumaczyłam dokładnie, gdzie to jest. Telefon zabrzęczał gwałtownie, powodując gwałtowny ruch jelonka. Dzwoniłeś, żeby się upewnić, że nic mi nie jest i dopytać się dokładnie gdzie jestem. Opowiedziałam dokładnie, co znalazłam i gdzie jestem i że czekam na doktorka. To już wiedziałeś, doktorek zdążył opowiedzieć, że zwierzak potrzebuje pomocy. Prosiłam, żebyś spokojnie został na stoku i że jak doktorek tu dotrze, coś zrobi, to zaraz wrócimy. Chwile głośno zastanawiałeś się, czy nie lepiej, żebyś do mnie jednak doszedł? Chwile dyskutowaliśmy i w efekcie zostałeś na stoku, czekając na mnie. Trochę to trwało, zanim zobaczyłam znajomą sylwetkę doktorka i.. właściciela "Resto" z torbą w ręce (okazało się, że jest on też ratownikiem górskim, z wykształcenia weterynarzem, już od lat niepraktykującym w zawodzie). Pokazałam, gdzie leży jelonek i zostawiłam fachowcom obejrzenie, co się stało. Jelonek był bardzo wystraszony, usiłował się wyrywać z rąk doktorka. Dłuższą chwilę zajmowali się zwierzakiem. Nagle zobaczyłam, jak delikatnie kładą go na śniegu a on.. wstaje! Stal nieruchomo przez moment, po czym odwrócił się i spokojnie poszedł między drzewa. Las tu nie był tak gesty, wiec widzieliśmy go, jak oddalał się od nas. Wyszliśmy na drogę między drzewami i daleko od nas zobaczyliśmy chyba łanie, czyżby matka jelonka? Alan ( właściciel "Resto") wytłumaczył mi, co się stało — jelonek przebił sobie czymś tylną nogę, rana była głęboka, została oczyszczona i zaopatrzona medycznie a później zabandażowana. To postawiło jelonka na nogi i pewnie poszukał swojej mamy. Niestety tego już nie widzieliśmy. Oczywiście miałam wątpliwości, czy powinno się zostawić ranne zwierzątko w lesie. Alan powiedział, że nie było sensu zabierać go z nami, nie było zagrożenia jego życia, miał tylko problem z poruszaniem się, a to zostało zaopatrzone. Lepiej będzie mu z mamą. Obiecał, że następnego dnia pochodzi na po lesie i rozglądnie się, by uspokoić moje wątpliwości. Wróciliśmy na stok. Czekałeś na mnie w Resto, pijąc herbatę, druga czekała na mnie,. Opowiedziałam, co się tam wydarzyło. Postanowiliśmy, że jeszcze kilka zjazdów zaliczymy, przed powrotem do domu.
Na późne popołudnie mieliśmy zaproszenie do doktorka, który potrzebował Twojej pomocy przy urządzeniu podgrzewającym wodę.
Wieczór u doktorka, gdy mężczyźni przestali być zajęci naprawą, był pełen rozmów, śmiechu i dobrego wina. Wracaliśmy ścieżką przez las, nad nami świeciły gwiazdy, a bladolicy księżyc oświetlał nam drogę, widocznie nie dość jasno, bo nagle zaczepiłeś rękawem o jakaś wystającą gałąź i kolejny dzień urlopu kończył się trzaskiem rozerwanego rękawa kurtki!
No cóż? Chyba już przyzwyczailiśmy się do tego, że każdy dzień przynosi różne niespodzianki – niekoniecznie wszystkie dobre. Popatrzyliśmy na siebie i.. parsknęliśmy śmiechem..
cdn..

Milena 775


foto-net




piątek, 19 stycznia 2018

Święta w górach cz. VIII









Święta poza nami, ale pozostało kilka dni naszego urlopu. Kolejny dzień wstał pogodny i mroźny. Śnieg przestał padać, co dawało możliwość, ze stok będzie czynny. SMS od doktorka potwierdzał, że pist będzie czynny jutro. Po śniadaniu postanowiłam pojechać do sklepu, to spokojna przejażdżka siedem km w jedną stronę. Wiedziałam, że nie przepadasz za zakupami, ale gdy chciałam mimo wszystko zapytać, czy pojedziesz ze mną — byłeś szybszy i powiedziałeś, że masz w planie na dzisiaj zrobienie stojaka na drewno do kominka. Znam Twoje zamiłowanie do majsterkowania, więc nie zapytałam, czy ze mną pojedziesz, tylko powiedziałam, że robię mały wypad do sklepu. Uśmiechnąłeś się do mnie i dodałeś, żebym nie zapomniała telefonu, cmoknęłam Twój świeżo ogólny policzek i biorąc kluczyki, zeszłam do garażu. Mróz, śnieg iskrzący w słońcu i piękny zimowy pejzaż. Nasze autko świetnie dawało sobie radę na ośnieżone drodze. Jechałam, myśląc o naszej przygodzie w lesie. Kilkanaście samochodów na drodze w jedną i drugą stronę. Po świętach więcej osób miało pomysł na mały wypad do Supermarketu. Nie jechałam szybko, czułam, że jest ślisko. Nagle na łuku drogi przede mną pojawiło się auto w szalonej jeździe "na trzeciego" odruchowo odbiłam w bok, chcąc uniknąć zderzenia, złapałam pobocze i ściągnęło mnie do rowu. Poduszka eksplodowała i moment trwało, zanim „poukładałam” wszystko w głowie. Trzęsły mi się ręce. Poleciały mi łzy. Starałam się złapać głęboki oddech, przecierałam twarz dłońmi i zobaczyłam krew na moich palcach. Udało mi się wypiąć z pasów i sięgnąć po torebkę i telefon. Długo nie odpowiadałeś, ale jeśli majsterkowałeś w piwnicy, to mogłeś nie słyszeć telefonu. Nie miałam wyjścia, zadzwoniłam do doktorka — na szczęście był wolny. W trzech zdaniach opowiedziałam, co się stało i poprosiłam, żeby zabrał Cię po drodze. Miałam nadzieje, że jego Jeep 4 × 4 da rade wyciągnąć nasze Clio z rowu. Wygrzebałam się z auta, co znacznie uspokoiło ludzi z aut, które zatrzymały się w pobliżu. Widząc, że nic specjalnie mi nie jest i gdy powiedziałam, że już zadzwoniłam po pomoc.. spokojnie wsiadali do aut i odjeżdżali. Zostało jedno auto mężczyzny (ten właśnie pomagał mi wyjść z auta), rozmawiał przez telefon, stojąc obok. Skończył i razem ze mną starał się ocenić szkody w moim aucie. Pooglądał dookoła i stwierdził, że duża warstwa śniegu dobrze zamortyzowała „lądowanie” do rowu. Auto było mocno przechylone, ale nawet nie leżało na boku. Po chwili powiedział, że jest policjantem i początkowo widząc auto w rowie, zadzwonił po policje, ale odwołał przyjazd ekipy, bo stwierdził, że to bez sensu, na szczęście nie ma poszkodowanych. Wysłuchał mojej relacji, jak doszło do tego, że wylądowałam w rowie i postanowił poczekać ze mną na wezwaną pomoc i podał mi apteczkę. Dopytywał się, czy zauważyłam, jakie to było auto, te szarżujące na drodze. Niestety pamiętałam tylko, że było duże i czerwone. Apteczka przydała się. Doprowadziłam do porządku mój nos. Najwyraźniej był moment, że"dotknął"poduszki, nie pamiętałam tego, ale sprawy dzieją się w ułamkach sekund!. Nie trwało długo i zobaczyłam podjeżdżający Jeep doktorka. Prawie w biegu otwierałeś drzwi i już byleś obok mnie, pytałeś, czy wszystko w porządku? Gdy potwierdziłam, przytuliłeś mnie mocno do siebie, wysłuchałeś, jak to się stało i już z doktorkiem oglądaliście auto. Policjant dyskutował z Wami. Nawet nie trwało długo, gdy nasze auto stało już na drodze, wyciągnięte bez problemu przez Jeepa doktorka i pomoc auta policjanta.
Nie było widać zbytnich szkód, poza lekko zarysowanym tylnym błotnikiem. Słyszałam, że dyskutowaliście coś o kolach (były mocno skręcone). Byłam zbyt rozkojarzona tym, co się stało, żeby śledzić tok rozmowy. Postanowiłeś, że przejedziesz kawałek, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Podziękowałam policjantowi — wymieniliśmy numery telefonów, okazało się, że on też jest tu na urlopie w jednym z domków. Odjechał. Ja z doktorkiem czekałam na Twój powrót, zakładając, że jeśli wszystko jest w porządku, to przecież jechałam po zakupy i chciałabym te zakupy zrobić. Wróciłeś po kilkunastu minutach, mówiąc, że wygląda na to, że nic specjalnie nie ucierpiało. Odetchnęłam z ulgą. Całe szczęście — nie jechałam szybko i w tym rowie było naprawdę duzo śniegu! Popatrzyłeś na mnie i zapytałeś- wracamy? Pokręciłam przecząco głową. Powiedziałam, że chce zrobić zakupy, bo doskonale wiedziałam, że to, ze w tej chwili nic mnie nie boli, może się zmienić za kilka godzin. Nie było wyjścia, postanowiłeś ze mną pojechać, pewnie widziałeś, że jestem mimo wszystko trochę roztrzęsiona. Doktorek pomachał nam ręką i odjechał. Do Supermarketu było już niedaleko. Zakupy z konieczności były szybkie i nie kupiłam wszystkiego, co zaplanowałam, byłam rozkojarzona.

W domu długo stałam pod ciepłym prysznicem.. chciałam zmyć z siebie.. strach, który dopiero teraz poczułam. Później, siedząc przed kominkiem, z dużym kubkiem aromatycznej herbaty, sięgnęłam po notes i zaczęłam pisać wiersz, później następny. Emocje znalazły ujście. Bardzo dobre ujście.. Dodam tylko, ze stojak na drewno obok kominka był wyjątkowo dokładnie zrobiony, co oznaczało, że Twoje emocje tez znalazły ujście. Prawidłowo! Nie należy zatrzymywać emocji w sobie.. ani tych złych.. ani nawet tych dobrych.. 
cdn

Milena 775

foto-net









czwartek, 18 stycznia 2018

Święta w górach cz.VII









Śnieg sypał, miałam wrażenie, że płatki są większe niż pół godziny temu, to powodowało, że niewiele było widać wokoło. Szliśmy dalej, wypatrując skrętu w prawo, bo to kojarzyło się nam z drogą w stronę domu. Nagle zza śniegowej "ażurowej firany" ujrzeliśmy leżące drzewo w poprzek naszej drogi. Duże z gałęziami i korzeniami pełnymi śniegu (wiec długo już tu leżało). Kto albo co przewróciło takie duże drzewo? Trudno zgadnąć, zresztą nie to nas zajmowało. Z której strony obejść tę przeszkodę? od strony korzeni był dół i nie wiadomo co jeszcze, bo obok rosły ciasno choinki.. od strony czubka drzewa to ileś — tam metrów między choinkami. Wybraliśmy mimo wszystko obejście od strony korzeni, nie było to proste, przeciskanie się między ośnieżonymi choinkami do przyjemności nie należy. Zabrało nam to dość dużo czasu, ale w rezultacie byliśmy znowu na drodze. Chciałam już tylko jednego — wrócić do domu i napić się pachnącej czekolady! Prawie "widziałam" Twoje niezadowolenie („parowało” z czapki). Niestety przed nami jeszcze kawałek(?) drogi. Idąc w gęsto padającym śniegu, przestaliśmy rozmawiać. Wiedziałam, że ta przygoda nie zachwyca Cię, no cóż? Wrócić trzeba... Z prawej strony ciągle nie było widać żadnej ścieżki ani dróżki. Spoglądając ciągle w prawo w las, nagle zobaczyłam za drzewami.. wilka? Potężne psisko, czy wilczysko biegało za drzewami. Padający śnieg, duży zwierzak cały w śniegu, stres — byłam gotowa "widzieć" wszystko!
Pokazałam Ci, na co patrzę i prawie szeptem spytałam — sądzisz, że to wilk?
Nie wiem, trudno powiedzieć — odpowiedziałeś.
Nagle gdzieś daleko słychać było krótki ostry gwizd i .. po chwili już nie widziałam wilka — nie wilka.. Moje myśli szalały w głowie.. obcy faceci za nami, tuż obok może wilk, co jeszcze nas czeka? To święta miało być przyjemnie.
Źle się szło w tym nowo napadanym puchu i nagle, gdy stanęłam nie tak, jak trzeba, wypięła mi się rakieta, upadając kawałek obok. Zrobiłam krok nogą bez rakiety i.. zapadłam się w śnieg wystarczająco głęboko, by stracić równowagę. Leżałam w śniegu i nie wiedziałam — śmiać się czy płakać? Złapanie rakiety i wydostanie mnie z zaspy, zajęło chwile, nie wspomnę już o tym, że ten nieprzewidziany nagły ruch spowodował nawrót bólu (wiadomo w którym miejscu). Kiedy ponownie byliśmy gotowi do dalszego marszu, z lasu po lewej stronie wyszły tuż za nami tamte dwie osoby! Najwidoczniej obchodzili leżące drzewo po naszych śladach. Zamotani w szaliki i czapki z okularami, utytłani w śniegu tak jak i my wyglądali mało sympatycznie. Odruchowo złapałam Cię za rękaw kurtki, szukając Twojej ręki.
I w tej właśnie chwili zza drzew z prawej strony drogi wybiegł.. wilk i z dziwnym skowytem rzucił się w stronę tych osób! Staliśmy całkowicie oniemiali tą sceną! Nie wiedziałam, czy mamy ratować przed wilkiem te osoby, czy poczekać, żeby ich — przestraszył? pogryzł?, bo uciekać nie było jak. - To trwało moment, bo jedna z tych postaci wyciągnęła ręce w stronę zwierzaka i dała się przewrócić, bo domniemany wilk z biegu skoczył na tę osobę! Teraz już było jasne, że to nie wilk, tylko wilczur i że dobrze zna osobnika. Nagle kawałek dalej z prawej strony z lasu wyszły dwie kolejne osoby, prawie wstrzymałam oddech i w tym momencie usłyszeliśmy.. znajomy głos mówiący — no wreszcie was znaleźliśmy! Jak to znaleźliście? - zapytałam, oddychając z ulgą — gdy podeszli bliżej okazało się, że to doktor ze swoim synem, a dwaj osobnicy to koledzy syna, którzy wzięli udział w poszukiwaniach "zagubionych w lesie”, czyli nas! Powrót z doktorem i jego ekipą zabrał nam dużo mniej czasu, niż przypuszczałam. Kiedy dotarliśmy do domu, zaprosiłam ich na gorącą czekoladę, ale młodzi woleli inne zajęcia. Doktorek przyjął zaproszenie, przecież obiecał opowiedzieć, dlaczego nas szukał w lesie.
Później, siedząc wygodnie, przed kominkiem, którym zająłeś się w czasie, gdy robiłam czekoladę i kroiłam ciasto, usłyszeliśmy wyjaśnienie całej historii.
Wychodząc na ten spacer, wiedziałam, że mój telefon nie jest doładowany, bo zapomniałam o tym poprzedniego dnia. Wymieniałam SMS-y z doktorem, wyruszając w las i później włożyłam go do zewnętrznej kieszeni kurtki na rękawie, by mieć go pod ręką. Niestety temperatura minusowa spowodowała, że rozładował się duzo szybciej (o czym nie wiedziałam). Po dwóch godzinach doktor chciał zapytać, jak nam się wędruje (na prośbę kuzyna) i nie dodzwonił się do mnie, ani nie miał odpowiedzi na SMS-y, wiec zadzwonił do mojego kuzyna (z którym znal się od wielu lat, nie miałam o tym pojęcia). Kuzyn lekko spanikował i gdy po godzinie nadal nie było, kontaktu uznał, że coś się stało. Poprosił doktorka o pomoc. Więc koledzy syna doktorka poszli po naszych śladach, niknących pod nowym śniegiem, a on sam z synem weszli w las z innej strony, bo doskonali znali ten teren, wzięli ze sobą swojego wilczura.. Komunikowali się ze sobą i już od dłuższego momentu wiedzieli, gdzie jesteśmy, ale ponieważ na rakietach nie da się biegać, a my mieliśmy znaczną przewagę, to trochę to potrwało, zanim nastąpiło spotkanie! Opowiedziałam o moich przeczuciach i stresie — śmialiśmy się z tego w trójkę. Gdy zadzwoniłam do kuzyna i opowiedziałam mu "horror w ośnieżonym lesie" najpierw wytknął mi brak myślenia, że nie przygotowałam telefonu, a później śmiał się z moich "strachów". Pewnie nie byłoby całej historii, gdyby kuzyn znal Twój numer telefonu (Twój telefon w wewnętrznej kieszeni kurtki był sprawny), ale to niestety nie przyszło wcześniej nikomu do głowy. Nienaładowana komórka to był mój duży błąd, bo mam zainstalowaną aplikacje pozwalającą namierzyć mój telefon. No cóż? Uczmy się na własnych błędach! Obiecałam, że więcej nie będziemy się wybierać w ośnieżony las na nieprzewidzianie długi spacer bez sprawdzenia telefonu. Duzo później, gdy zostaliśmy sami, leżąc pod ciepłą kołdrą, powiedziałam Ci, że pomimo dużego stresu tam w lesie, byłam pewna, że Twoja obecność jest barierą dla jakiegokolwiek zła (a może nie do końca myślałam, że coś złego może się nam przytrafić?) i dziękowałam za Twój spokój. Masaż moich zasinień "mazidełkiem" doktorka był przyjemny, Twoje ciepłe ręce były mi potrzebne po takim "spacerze z przygodami" i bardzo niecierpliwie czekałam na dużo rozleglejszy masaż.. a może i nie-tylko masaż?.. Doskonale odczytałeś moje myśli.. mimo zmęczenia.. I to było to wspaniałe zakończenie tego dnia.
Za oknem nadal sypał śnieg, okrywając naszą przygodę drugiego dnia świętowania w górach..
cdn.

Milena775
foto-net-Tapety