środa, 17 stycznia 2018

Swieta w gorach cz.VI









Kiedy poranne wstawanie sprawia radość, to świat uśmiecha się do ciebie. Tak właśnie było w drugi świąteczny dzień, kiedy obudziłam się i stwierdziłam, że ból ustąpił na tyle, ze możliwe jest, samodzielne wstanie z łóżka. Widocznie "cudowne mazidełko" pana doktora zadziałało. Bardzo mnie to cieszyło. Oczywiście cudu nie było, bolało nadal, ale to było nic w porównaniu z poprzednim dniem.
Gdy jedliśmy w kuchni śniadanie, ustaliliśmy, że jestem w stanie pójść na spacer do lasu. Trochę sceptycznie do tego podchodziłeś, ale ostatecznie przyjąłeś tłumaczenie, że potrzebuje rozruszać moje mięśnie.. te bolące też!
Przejrzałeś sprzęt w schowku — rakiety na śnieg (dwa rodzaje) - my potrzebowaliśmy na ten puszysty, bo sypało cały wczorajszy dzień i noc, a nawet i teraz jeszcze trochę padało. Czyli te szersze, a teraz jeszcze dobranie dobrych rakiet dla mnie i dla Ciebie. Kobiety robią węższe kroki niż mężczyzna, wiec dobrze dobrane rakiety to udany spacer, bez zbędnego zmęczenia. Wszystko, co potrzebowaliśmy, leżało przed nami. Nie do końca byłam przekonana, czy to jest Twój ulubiony sport — spacer po śniegu w rakietach, ale miałeś dość zadowoloną minę. Myślę, że cokolwiek związane z ruchem było Ci potrzebne. Przygotowanie do wyjścia nie zabrało duzo czasu. Zamknęliśmy za sobą drzwi, gdy SMS od doktora pytał o moje.. siniaki. Był lekko zaskoczony wiadomością, że właśnie wyruszamy na przechadzkę na rakietach. Powiedziałam, że jest dobrze i że muszę się rozruszać. Potwierdził, że to lepsze niż leżenie w łóżku, upewnił się, że nadal stosuje "mazidełko" i plastry i życzył udanego spaceru. Napisał, że nie wyglądałam na taką "twardą"osóbkę!
Kuzyn w SMS podał nam trasę takiego spaceru (żebyśmy nie zgubili się w lesie), wszystko wyglądało dobrze. Parę niezbędnych rzeczy było w plecaku na Twoich plecach. Pora na przypięcie rakiet i w drogę. Słonko jaskrawo odbijało od śniegu w prześwitach między drzewami. Jeśli w tym miejscu była ścieżka to zniknęła zupełnie pod gruba warstwa śniegu. Szlo się dobrze, rakiety skutecznie zatrzymywały zapadanie się w śnieg. To "dobrze" dotyczyło mnie tylko częściowo — przy pierwszych krokach ból był jednak dość znaczny, starałam się go opanować.. i nie wiem, czy to pomógł ruch, czy może po prostu plastry zaczęły działać, ale im dłużej szliśmy, tym było lepiej. Ból był przytłumiony i mogłam to znieść bez problemu. Szedłeś przede mną, tylko od czasu do czasu sprawdzając, czy idę za Tobą. Śnieg skrzypiał i skrzył się w słońcu. Okulary były niezbędne. Było kilka stopni mrozu,
Błyszczące refleksy na śniegu były intensywne. Teoretycznie trzymaliśmy się trasy, ale nie byłam tego taka pewna. Jeszcze nie miało to aż takiego znaczenia, słońce mieliśmy z prawej strony cały czas — zgodnie z planem. Gdzieś w oddali słyszałam trzask łamanych gałązek, pewnie jakiś zwierzak? Nagle pomyślałam, ze równie dobrze może to być człowiek, a jeśli nie ma dobrych zamiarów? Spojrzałam przed siebie, byleś jakieś 5 metrów przede mną. Zawołałam Cię — nie zareagowałeś. Ponownie, może trochę głośniej? Zatrzymałeś się i odwróciłeś głowę — boli bardziej? - zapytałeś — w każdej chwili możemy wrócić — powiedziałeś. Nie, to nie to — odpowiedziałam, podchodząc bliżej — słyszałam trzask łamanych gałązek w oddali z lewej strony — a jeśli to jacyś ludzie? Patrzyłeś na mnie, nie rozumiejąc, o co mi chodzi — no to co, że ludzie? - pewnie jak my, na spacerze — powiedziałeś. A jeśli mają złe zamiary? - mówiłam, bo znowu słychać było trzask łamanych gałązek, jakby bliżej. Pokręciłeś głową i stwierdziłeś, że czytam za duzo kryminałów. Ruszyliśmy przed siebie. Starałam się, nie zostawać zbytnio w tyle. Moja wyobraźnia już "załapała" temat.. snuły mi się po głowie nieprzyjemne watki. Las był zachwycająco piękny. Potężne choinki ubrane w białe, balowe, puchate kreacje i tylko gdzie gdzieniegdzie prześwity w gałęziach pozwalały na delikatne dotyk promieni słońca. Było tak bajkowo, że moja wyobraźnia zaczęła się uspakajać, tym bardziej że trzaski łamanych gałązek ucichły. Tymczasem doszliśmy do miejsca, gdzie szeroka ścieżka przechodziła w rozwidlenie. Chwila zastanowienia i wybraliśmy to bardziej w lewo, bo to w prawo wydawało się nam za blisko kierunku, z którego przyszliśmy.
Nie wiem, czy to było zgodne z trasą wytyczona SMS-em kuzyna, bo ilość śniegu padającego przez wiele godzin przykryła wszystko puchowa kołdra, nie zostawiając, widocznych "znaków" ( np. tabliczka na sośnie). Postanowiliśmy jeszcze przejść jakiś czas tym rozwidleniem, jeśli cokolwiek będzie nam przeszkadzało, możemy wrócić po naszych śladach. Szlo się dobrze, ta trasa była znacznie szersza, wiec mogliśmy iść obok siebie. Mnie to podobało się bardziej. Rozmawialiśmy. Czułam moje obolałe miejsce przy każdym kroku, ale nie było to nic, czego nie można znieść. Nagle usłyszałam(?) za nami wyraźny ruch — obejrzałam się nagle — w pewnej odległości od nas, ale dobrze widoczne na trasie naszej marszruty stały dwa lisy. Ubrane w zimowe futra prezentowały się świetnie. Stały zaciekawione naszą obecnością i obserwowały nas, tak, jak my ich. Ruch mojej reki spowodował ich ucieczkę.
Uśmiechnęłam się, do Ciebie i ruszyliśmy w dalsza drogę.
Szliśmy w milczeniu, ok. 15 minut, gdy ponownie gdzieś (tym razem) z prawej strony słychać było wyraźne trzaski, ale i glosy! Złapałam Cię za rękaw kurtki – wracajmy! - powiedziałam głośnym szeptem. Popatrzyłeś w kierunku, skąd słychać było glosy, popatrzyłeś na mnie i usłyszałam – bez paniki, ludzie spacerują po lesie, idziemy dalej, I spokojnie ruszyłeś z miejsca, Nie miałam wyjścia, tylko pójść za
Tobą. W kolejnym prześwicie między drzewami zobaczyłam dwie postacie. Nie jestem panikarą, ale to ewentualne spotkanie z nieznajomymi facetami w środku zaśnieżonego lasu, daleko od domu – wcale mi się nie podobało. Kiedy po przejściu może 500 - 600 metrów zobaczyłam, że idą za nami, daleko, ale tą samą trasą, niepokój się spotęgował... Nagle zaczął sypać gęsty śnieg i wszystko zaczęło znikać za płatków mgłą..

cdn.

Milena 775

foto-net


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za każdy komentarz..