środa, 24 stycznia 2018

Święta w górach cz. XII









Dni, które upłynęły tu w zaciszu ośnieżonego górskiego lasu, były dla nas odskocznią od codzienności, która (jak dobrze wszyscy wiedzą) nie błyszczy zbyt kolorowo. Zycie wymusza na nas działania bliskie schematu, od którego wieje nudą. Staraliśmy się nie popaść właśnie w rutynę w naszych „sam na sam”, bo to zabija uczucia, a tu w tym domku otulonym białą śniegową pierzynką, odnaleźliśmy siebie natychmiast w zupełnie innym wymiarze i to było takie niespodziewanie cudowne, prawdziwe.
Wiedziałam, że będzie szkoda wyjeżdżać, ale każdy urlop kiedyś się kończy, nasz tez dobiegał końca, Przygotowania na stoku u Alana do Sylwestra zaczęły się już rano. Doktorek zadzwonił „bladym świtem” (jak na porę wstawania na urlopie) i zapytał, czy może porwać moją męską polówkę, bo polówka jest niezbędna do pomocy przy oświetleniu stoku na wieczór, kiwnąłeś głową potakująco, a ja „wyżebrałam” pół godziny na szklankę wody z sokiem z cytryny i na śniadanie. Tor popiskiwał w pudle, wyszłam z nim na podwórko. Właśnie podjechał Jeep, Andre przywitał się ze mną i już poganiał Cię, żebyś się pospieszył, bo na stoku czekają.
Szybkie cmokniecie i Jeep wystartował z kurzem śniegu spod opon. Wróciłam do domu, wytarłam psu łapki i.. w kuchni czekała praca! Dwie blachy ciasta ( zgodnie z obietnicą), torba ciasteczek i dwie duże tace drobnych przekąsek (spinanych wykałaczką). To był mój udział w przygotowaniach. Zona Andre oferowała pomoc, ale uznałam, że dam rade sama. Ciasto było w piecu, a ja właśnie kończyłam ostatnie przekąski, gdy nagle usłyszałam jakiś dziwny chrobot, przy drzwiach wejściowych. Z telefonem w ręce zeszłam te piec schodków do drzwi (możliwie jak najciszej). Sprawdziłam wizualnie, że klucz jest w zamku. Podeszłam bliżej i prawie wstrzymałam oddech, Za drzwiami ktoś był i usiłował wsuwać coś do zamka, słyszałam lekki chrobot i w tej chwili zadzwonił u tego kogoś telefon. Słyszałam wyraźnie, że ten przed drzwiami złościł się na kogoś, że podał mu chyba zły adres, bo ma problem z drzwiami (uznałam, że ten ktoś, zajęty rozmowa nie będzie nadsłuchiwał pod drzwiami i lekko przekręciłam klucz drugi raz w zamku) prawie bez żadnego dźwięku, mało tego (ponieważ rozmowa nadal trwała) założyłam blokadę, która normalnie zakładaliśmy na noc.
Odeszłam od drzwi, wyciszyłam telefon i wysłałam do poznanego policjanta SMS - „pod drzwiami mam włamywacza, który (jak wynikało z rozmowy, czekał na kumpla z narzędziami”. Trzymałam telefon w dłoni i czekałam, na odpowiedz, której nie było! Weszłam po schodkach na gore do pokoju i zadzwoniłam do niego, chwile nie odbierał, ale w końcu usłyszałam jego zasapany głos, w dwóch zdaniach opisałam sytuacje. Odpowiedział, że wysłał do mnie patrol i właśnie wsiada do samochodu, mam być cicho i czekać. Znowu zeszłam bliżej drzwi. Słyszałam, jak ten ktoś tupie, chodząc blisko drzwi. Wróciłam do pokoju, pomyślałam, że na poddaszu nad drzwiami jest małe okno, może coś zobaczę? Wspięłam się po drabinie, na poddaszu panował lekki półmrok, ale widziałam, gdzie stawiam nogi, żeby czegoś nie potracić. Podeszłam z boku okienka. Na dole zobaczyłam młodego człowieka, zimowe ubranie, czarna czapka. Palił nerwowo papierosa. Nie patrzył w gore, zrobiłam zdjęcie. Udało się złapać jego twarz. Zdenerwowana zeszłam po drabinie, w pokoju zobaczyłam, że mam SMS od policjanta (nie słyszałam, wyciszyłam telefon) pytał, czy coś się zmieniło? Odpowiedziałam, że facet czeka na kogoś i posłałam fotkę, którą zrobiłam. Facet znudzony czekaniem znowu zaczął grzebanie w zamku. Wiedząc, ze założona blokada nie pozwoli na żadne sforsowanie drzwi, cichutko wysunęłam klucz z drzwi. Chrobotanie w zamku znacznie się zwiększyło, usłyszałam głośne przekleństwo i nagle wszystko ucichło.
Ale tylko na moment! Po chwili zupełnie inne dźwięki zaczęły dobiegać zza drzwi, czy to nie.. piłowanie? I Właśnie wówczas, gdy te dźwięki nabierały intensywności – usłyszałam kilka głosów za drzwiami, jakieś zamieszanie, krzyki i pukanie do drzwi. Stałam niezdecydowana co mam zrobić, ale zadzwonił telefon i policjant powiedział, że to on puka! Uff! Ulga to już po wszystkim! Zdjęłam blokadę, przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam drzwi, przede mną stal policjant (Paul)i prawie wepchnął mnie do środka i zamknął za nami drzwi na klucz, Dopiero teraz powiedział, że tego spod drzwi, jego koledzy zabrali, a on chce zatrzymać tego drugiego. Czekaliśmy w napięciu. Mijały minuty i nic się nie działo, zadzwonił piekarnik, poszłam wyjąć ciasto i właśnie w tym czasie usłyszałam, jak pod dom podjeżdża motor. Chciałam zejść po schodkach, ale policjant gestem zabronił mi. Stałam w progu kuchni i patrzyłam. Do drzwi ktoś podszedł, nawoływał po imieniu, następnie próba sforsowania drzwi ( ramieniem?) i jakieś słowa, których nie zrozumiałam. Policjant pokazał mi gestem, żebym się schowała. Teraz mogłam tylko nadsłuchiwać. Rozległ się coś jakby warkot wiertarki, gwałtowne otwarcie drzwi, coś spadło.. chwila kotłowaniny i krzyki.. Gdy wyjrzałam z kuchni, Paul wyprowadzał drobnego człowieka z domu, a przed domem czekał drugi policjant. Chwila rozmowy i usłyszałam odjeżdżające auto — wszystko ucichło. Paul rozmawiał z kimś przez telefon. Powiedział, żebym niczego nie ruszała i nie dotykała. Pod dom podjechał duży samochód z mała laweta, by zabrać motor, Dwie osoby oglądało drzwi. Nie widziałam co dalej, Paul kazał mi zostać w kuchni.
Na szczęście nic nie było uszkodzone, kilka rys na zamku (to bardzo specjalny) drzwi, sprawdzili wszystko dokładnie – (zamek działał dobrze), obeszli dom dookoła, nic nie było ruszone, nawet żadnych śladów nie było. Paul powiedział, że prześle kopie raportu kuzynowi. Dowiedziałam się tez, że to kolejny domek, który chcieli okraść, złapanie ich było sukcesem (a ja w tym miałam udział), odmówił kawy, ale powiedział, że spotkamy się wieczorem u Alana. Gdy wyszedł dopiero
puściły mi nerwy (a myślałam, że ich nie było) pomyślałam, co by było, gdyby, udało się wejść złodziejowi do środka, a ja byłam sama? Może oglądałam zbyt wiele policyjnych filmów? A może to mogło skończyć się tragicznie? Zapragnęłam nagle, żebyś wrócił już do domu, zadzwoniłam do Ciebie. Odbierając telefon, słyszałam, że rozmawiasz z doktorkiem – okazało się, ze właśnie wracacie do domu, powiedziałam, że mieliśmy probe włamania, usłyszałam Twoje głośne „co??! i już dojeżdżamy!”
Kilka chwil i Jeep hamował pod domem. Gdy otworzyłam drzwi, widziałam, że jesteś zdenerwowany – wszystko w porządku? - zapytałeś. Odpowiedziałam, że już tak i na moment „utonęłam” w Twoich ramionach. Poszliśmy do pokoju i opowiedziałam, co się wydarzyło. Doktorek wstał z kanapy i spacerował po pokoju, słuchałeś do końca mojej relacji i zapytałeś, dlaczego nie zadzwoniłam od razu? Popatrzyłam na Ciebie i powiedziałam, miałam nadzieje, że Paul będzie szybciej i że będzie wiedział lepiej co zrobić, gdyby nie odpowiedział, to przecież dzwoniłabym po Ciebie. Andre powiedział, że dobrze zrobiłam. Poszliście pooglądać drzwi. Siedziałam chwile bez ruchu.. pomyślałam, że ktoś mnie dobrze strzeże i że jestem bardzo wdzięczna. Wstałam, z zamiarem zobaczenia co robicie, ale doktorek od drzwi wolał do mnie, że spotkamy się później i już wychodził. Pozamykałeś drzwi i przyszedłeś do mnie do kuchni. Przytuliłam się do Ciebie i powiedziałam, o czym myślałam, gdy Paul wyszedł. Podniosłeś moją głowę do góry i powiedziałeś, że dlatego powinnam natychmiast dzwonić po Ciebie, żeby nie mieć takich myśli. Po obiedzie „zarządziłam” drzemkę, by odparował stres. Chwila odpoczynku była dobrym pomysłem, biorąc pod uwagę, że Ty dość niechętnie „zarywałeś” noce. Nawet zbytnio nie protestowałeś, dość szybko słyszałam Twoje pochrapywanie, zanim zapadłam w mój sen o majowej lace.
Budzik telefonu pozwolił szybko otworzyć oczy, przyznałeś, ze drzemka była dobrym pomysłem. Dzwonił doktorek (tym razem do Ciebie), miał jakiś drobny problem z autem i potrzebował pomocy. Umówiłeś się z nim za godzinę, miałeś w planie rabanie drewna do kominka i zamocowanie malej polki w kuchni.
Postanowiłam upiec chleb, na jutro. Zajęta tym, nawet nie zauważyłam, że minęła godzina, dopiero widząc, że ubierasz kurtkę, pomyślałam, czas wyjątkowo szybko dzisiaj płynie. Szybki buziak i już Ciebie nie było. Ścieżką przez las do Andre było blisko. Starannie zamknęłam za Toba drzwi.
Zadzwoniłam do Anne, ustalając z nią kilka szczegółów na wieczór. Upewniłam się, że nie potrzebuje mojej pomocy. Wyszłam z psem. I później stojąc pod prysznicem, pozwoliłam, by strugi cieplej wody wolno spływały i zmywały ze mnie cały stres.
W niedługim czasie byłam gotowa, z wysuszonymi włosami, ubrana w „świąteczną” sukienkę i dobry humor czekałam na Twój powrót. Wróciłeś dość szybko, popatrzyłeś na mnie i Twój uśmiech był dla mnie wystarczającym komplementem.
Słyszałam, pod prysznicem coś mówiłeś? Bo chyba nie śpiewałeś?
Później siedząc przed kominkiem (mieliśmy jeszcze trochę czasu), rozmawialiśmy o naszym pobycie tu w górach i że kiedyś to musimy powtórzyć. Gdy zapytałam, czy jesteś zadowolony z tak spędzonych świat, odpowiedziałeś, że pierwszy raz od bardzo wielu lat święta nie wywołały żadnego stresu. To była, najlepsza odpowiedz.
Spakowaliśmy do bagażnika nasze rzeczy na nary, łącznie z nartami. Byliśmy gotowi do wyjścia. Jeszcze tylko blachy z ciastem, papierowa duża torba z ciasteczkami i dwie tace przekąsek – staranie ustawione w aucie. Pies został zamknięty w kuchni (tam była terakota na podłodze) ze swoim pudelkiem z kocykiem. Dwa razy sprawdziłam zabezpieczenie drzwi. Kilka minut i byliśmy u Andre. Okazało się, że jesteśmy pierwsi z zaproszonych gości. Młodzież zorganizowała sobie inne zakończenie roku, nie chcieli świętować z nami, to było zrozumiale. Ciasto i reszta zaopatrzenia przywieziona z nami została przeniesiona do Jeepa Andre (to z nimi mieliśmy jechać na stok), narty zostały zapięte w uchwytach. W salonie (dużo większym niż u nas) było dużo dekoracji, wszędzie stały płonące świece. Chwile pomagałam w kuchni Anne, dowiedziałam się, dlaczego nie jeździ na nartach, okazało się, ze dwa lata temu miała poważny wypadek, skomplikowane złamanie nogi (tytanowe śruby pozostały w nodze) i pozostał jej uraz. Powiedziała, że dla niej te dwa lata to jeszcze za wcześnie. Dobrze to rozumiałam. Dzwonek zaanonsował kolejnych gości – znajomy policjant Paul z zoną, druga para (okazało się, że to ludzie z domku obok) widywałam ich na stoku, Trochę później przyjechał brat Anne z przyjaciółką, oni byli na urlopie bliżej tamtego stoku, gdzie Andre złamał rękę. Wieczór upływał w dobrej atmosferze. Anne przygotowała dużo dobrych rzeczy do zjedzenia, piliśmy niewiele alkoholu, bo umówione spotkanie u Alana na stoku, by zakończyć ten dzień i cały rok wymagało jazdy autem. Kierowcy zupełnie nie ruszali kieliszków z szampanem, naszym miała być Anne, ona w ogolę nie pila alkoholu. Ok. 22.00 zaczęliśmy zbierać się do wyjazdu, przebierając się (stosownie) na narty.
Droga upłynęła na żartowaniu, stok powitał nas oświetlonym tarasem przy „Resto” Alana. Przemyślnie upięte lampiony i inne dekoracje umocowane do barierek tarasu. Stok był niewidoczny w kompletnej ciemności. Spojrzałam na termometr -5°C i zero wiatru, było super. Zaniosłam do Alana przywiezione ciasto, ciasteczka i przekąski, Anne dorzuciła do tego tace z pokrojonymi różnymi serami, wszystko to zostało poustawiane na stolach wzdłuż barierek (zimny bufet „pod gwiazdami” i uważnym okiem Księżyca).To wszystko było niespodzianka, bo wcześniej Alan z doktorkiem nic nie powiedzieli nikomu, jak to będzie wyglądało.
Było nas ok. 20 osób, ludzi, których wcześniej widywałam tu na stoku. Nie było tym razem dzieci. Alan wytłumaczył, że w „Resto” są gorące i zimne napoje, reszta na tarasie. A ten rok pożegnamy zjazdem z pochodniami i że, nawet jeśli ktoś nie robił tego nigdy, to nie ma się czego obawiać, prosił, żeby odbyło się to spokojnie. Patrzyłam na zupełnie niewidoczny stok i niezbyt sobie to wyobrażałam. Tymczasem wszyscy już zaczęli przypinać narty, a Alan z doktorkiem rozdawali pochodnie (były długie, ale lekkie), które należało odpalić od ognia w dużym kuble z ogniem przed „Resto”. Doktorek tłumaczył, że zaczynamy zjeżdżać po cztery osoby, jedna za druga i następna czwórka.. Oczywiście w pierwszej czwórce był Alan doktorek, Ty i Paul – mimo że byłam pewna, że Ty wiesz, o co chodzi, to nic nie powiedziałeś mi wcześniej.
Pierwsza czwórka ruszyła wolno jeden za drugim i pochodniami i wyglądało to bajkowo, chwile jechaliście w ciemności rozświetlonej tylko blaskiem pochodni, ale gdy następna czwórka zaczęła zjazd (w tej byłam ja).. na stoku zaczęły się zapalać sukcesywnie światła i wyglądało to tak, jakby ta pierwsza czwórka uruchomiła jakiś sprytny system oświetlenia! To było wspaniale! Zjeżdżaliśmy wolno ze stoku, a przed nami otwierała się jasna droga zjazdu; Muszę przyznać, że bardzo mi się to spodobało! Na dole, czekałeś na mnie obok wielkiego kosza z piaskiem, w który wkładaliśmy pochodnie. Podobało się? - spytałeś. Bardzo – odpowiedziałam, przyciągnąłeś mnie ramieniem do siebie. Wjechaliśmy wyciągiem na gore, do 23.30 można było zjeżdżać ze stoku i widziałam, że prawie wszyscy chętnie z tego skorzystali. O 23.30 Alan zgasił oświetlenie stoku, wyłączy wyciąg i wszyscy spotkaliśmy się na tarasie, dobre humory dopisywały, pojawiły się kawa i herbata – tace z jedzeniem opróżniały się w dobrym tempie. Rozmowy i śmiech rozlegał się wśród ośnieżonych drzew okalających od zachodu „Resto”. Dziesięć minut przed północą Alan wyniósł szampany i kieliszki, równo o północy wystrzeliły korki szampanów i z głośnym gwizdem poszybowały w niebo kolorowe race! Składaliśmy sobie życzenia, patrząc w oczy i czując, że te życzenia tak osobiste, są prawdziwe, a nie tylko „odklepane” zwyczajowo. Długo trwało, zanim wszyscy wszystkim złożyli życzenia, dużo dobrych slow, uśmiechów, wymiany numerów telefonów. Chcieliśmy pożegnać się z Alanem, ale Andre usilnie prosił, żebyśmy jeszcze jutro zostali i zaprosił nas i Alana na świąteczny obiad w pierwszy dzień nowego roku. Nic nas nie goniło, zgodziliśmy się. Później, gdy zadzwoniłam do kuzyna z życzeniami i chciałam go uprzedzić, że zostajemy jeden dzień dłużej, okazało się, że, doktorek to już ustalił z kuzynem. Zmęczeni takim wyczynowym pożegnaniem roku, zasnęliśmy natychmiast po przyłożeniu głowy do poduszek. Rankiem leniwie otworzyłam oczy i uświadomiłam sobie, że muszę niestety wstać, bo mój puchaty „obowiązek” niecierpliwie popiskiwał w pudle. Obiad u doktorka był właściwie jednym długim pożegnaniem przyjaciół, oni mieszkali daleko od nas, ale co to znaczy „daleko”? Gdy się chce spotkać, to nic nie jest daleko! Andre zaprosił nas na swoją łajbę (w lecie) i widziałam, że to się Tobie spodobało! My zaprosiliśmy na nasze „ranczo” na wsi.. Alana także. Alan nas zaskoczył, bo na obiad przyjechał, ze swoim przyjacielem. Oczywiście Andre wiedział to doskonale, znali się od lat, my dowiedzieliśmy się na pożegnanie. Każdy ma swój sposób na życie. Jestem osobą tolerancyjną i to nie było dla mnie żadnym problemem. To była wizyta pożegnalna, Anne miała łzy w oczach (ja też).Wymieniliśmy wszystkie możliwe adresy! Resztę dnia spędziliśmy na sprzątaniu pakowaniu, sprawdzaniu wszystkiego i jeszcze raz sprawdzaniu. Długą noc, w którą dwoje ludzi odnajdywało kolejny raz bliską bliskość, bez pospiechu. Ta noc była naszym specjalnym pożegnaniem domku w górskim mocno ośnieżonym domku, pożegnaniem tych wszystkich zdarzeń (wszystkie nasze wspomnienia zostały starannie zapakowane). W trakcie cichych rozmów, między nami w te specjalna noc, powiedziałeś mi, że jesteś pewien, ze w kolejnym wcieleniu chcesz mnie spotkać i zrobisz wszystko, by tak było – nic piękniejszego nie mogłam usłyszeć od Ciebie.
Rankiem pożegnaliśmy wspaniale miejsce naszego szczególnego urlopu.
Do następnego razu!..


Milena 775

foto-net


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za każdy komentarz..